Temat

Mój prywatny demon - patronat nakanapie.pl

Postów na stronie:
2011-06-24 12:49 #
28 czerwca do księgarń trafi książka Macieja Żytowieckiego, "Mój prywatny demon" wydana przez Wydawnictwo Ifryt





Chicago, schyłek lat 30-tych.

To miasto oddycha, ma swój rytm, jego serce bije. Codziennie tysiące podróżują jego tętnicami. To miasto ma swoje choroby...

Tajemniczy morderca zbiera ponure żniwo wśród pracujących dziewczyn metropolii. Przywrócony do służby detektyw Ezra prowadzi najważniejsze śledztwo w historii tutejszej policji. I ma niewiele czasu, żeby rozwiązać zagadkę tajemniczych śmierci.

To jednak nie jedyna sprawa, jaką prowadzi. Głos, który coraz częściej słyszy w głowie, wikła detektywa w kolejną zagadkę. Ezra musi rozwiązać obie sprawy, inaczej znajdzie się w pułapce. Sprawy, jakich świat nie widział.

I musi się spieszyć.
# 2011-06-24 12:49
Odpowiedz
2011-06-24 12:50 #
Zapraszam również do lektury fragmentu.

Rozpięła płaszcz, blady dekolt zabłyszczał w świetle lampy. Wyspa skarbów, do której mapy nie miałem szans odnaleźć. Zdjęła kapelusz i położyła go na stole obok mojej wysłużonej Fedory. Rude loki rozpełzły się jak płomienie.

– Widziałam pana przed wejściem do klubu...

– Ezra, mów mi Ezra. Wszyscy tak robią.

– Byłeś w klubie.

– Nie dosłyszałem twojego imienia.

– Delila – rzuciła prędko. Ledwie zrozumiałem. – Widziałam, że byłeś na spotkaniu tych żałosnych pijaków.

– Przyprowadził mnie tam przyjaciel.

– A teraz jesteś tutaj. W barze. Wśród żałosnych pijaków.

– Do baru przyszedłem sam. A ty?

– Ja?

– Ty też jesteś tutaj. Dlaczego przyszłaś? Z pewnością są lepsze lokale dla dam. Śledziłaś mnie?

– Masz coś w sobie.

– Rozumiem. Jestem tak śliczny, że nie miałaś siły się oprzeć.

Odsunęła się, rozsiadając wygodnie. Gdybym był młodszy nie spuściłbym wzroku, jednak byłem stary, zmęczony, a widok tej pary był najlepszym, co spotkało mnie od wielu tygodni. Nie przeszkadzały jej moje spojrzenia. Sięgnęła do kieszeni świetnie skrojonej marynarki i wyciągnęła elegancką papierośnicę zdobioną delikatnymi rytami. Lśniąca, białe szkło, wiele godzin ręcznej roboty. W środku, ułożone w rządek wąskie damskie papierosy pachnące tytoniem i perfumami. Wyciągnęła to cudo, więc się poczęstowałem, rad, że mogę odpocząć od mieszanki sprzedawanej przez cyganów z Brudnego Mostu. Wydęcie purpurowych ust, było jedynym komentarzem do braku manier, którym się popisałem. Użyła własnej zapalniczki.

– Jesteś silnym mężczyzną – mówiła, strzepując popiół do popielniczki. – Dzisiaj nie ma wielu takich.

Co rano oglądałem w lustrze własną gębę. Nieudane dzieło chromego czeladnika. Grube, toporne rysy, sieć blizn w miejscach, gdzie cmoknęła mnie masa różnych narzędzi, od cegły po metalową rurkę. Siwe włosy ścięte prawie równo ze skórą, łyse miejsce z boku głowy, gdzie ktoś wżenił mi kosę. Na ulicy porządni ludzie zawsze przechodzili na drugą stronę, kiedy mnie widzieli, nie umykali z drogi tylko pijacy, ślepi albo ci, którym już wszystko jedno.

Byłem za stary na złudzenia.

– Co mogę dla ciebie zrobić?

– Co byś powiedział, gdybym sprawiła, że więcej nie będziesz pił? – odpowiedziała pytaniem. Pytaniem nie na miejscu.

– To śmieszna propozycja dla kogoś, kto siedzi tam, gdzie ja. – Wodziłem po niej wzrokiem bez zażenowania. Skoro przyszła do takiej dziury, musiała być przygotowana na podobne traktowanie.

– Nie lubisz przyjmować pomocy. – Koła dymu układały się nad naszymi głowami jak różaniec, zanim docierały do chmury pod sufitem. Jej palce wodziły po brzegu szklanki, blade pająki tkające gniazdo. – Siedzisz w tym samym miejscu od dłuższego czasu. Oglądasz kielich absyntu, obok leży łyżka, cukiernica... Nie pijesz.

– Piję, kiedy mam na picie ochotę.

– I czekasz aż cię najdzie? Aż nie będziesz się mógł powstrzymać?

– Czego ty właściwie chcesz? – Dogasiłem papierosa. Zza pazuchy wyciągnąłem paczkę wykałaczek. Ratująca życie sztuczka, kiedy muszę oszczędzać mieszankę, bo nie wiem, kiedy stać mnie będzie na nową partię.

– Proszę. – Czytała mi w myślach. Poczęstowała następnym eleganckim papierosem, zanim zdążyłem wetknąć wykałaczkę w kącik ust. – Znam cię, Ezra. Potrzebuję właśnie kogoś takiego.
# 2011-06-24 12:50
Odpowiedz
2011-06-26 13:51 #
Drugi fragment. Na niedzielne popołudnie.

Ostrożnie podchodzę do ciała. Kucam i słyszę jej płytki, urywany oddech. Kawałki tapety odsłaniają coraz więcej, opadają jak warstwy obieranej cebuli, część jednak pozostaje przy ciele, przylepiona krwią i limfą. Odgarniam lufą włosy i śmieci z jej twarzy, na tyle, na ile mogę, nie sprawiając dziewczynie dodatkowego bólu. Widzę jak się boi, jak jej brązowe oko, które nie jest zakryte, podąża za każdym moim ruchem. Boi się, że ją skrzywdzę.

– Spokojnie. Już wszystko w porządku – mówię więc.

Mruga, jakby zdziwiona, a kryształowa łza tańczy na ciemnych rzęsach, rozmywając się brudem w tuszu.

Odkładam broń na bok i, najdelikatniej jak potrafię, sprawdzam jej rany. Poprzylepiana tapeta utrudnia dokładniejszą obserwację, więc nie jestem w stanie wiele dostrzec. Krwawi obficie z okolic brzucha i ust. Dostrzegam również, że straciła kilka zębów, ale nie wszystkie. Jestem pewien, że to robota naszego mordercy – spaprana, niedokończona, zupełnie jakby opuścił miejsce pracy w najważniejszym momencie. Rozgarniam tapety wokół ciała, tknięty myślą, że mógł zostawić kolejny naszyjnik, jednak nic nie znajduję. Może jest gdzieś pod papierzyskami? Ja go nie widzę.

Coś jest nie w porządku, słyszę w myślach ostrzeżenie. To nie Paddington – on milczy, pewnie podłamany straconą szansą na zyskanie przewagi nad przeciwnikiem – to odzywa się mój instynkt. Wyhodowany przez lata noszenia blachy wielokroć ratował moją skórę z opresji. Czasem zabroni zapukać do drzwi, w których zaraz ktoś wyrwie dziurę ogniem z dwururki. Albo stawia mięśnie na alarm chwilę przed tym, jak roześmiany włoski cwaniaczek spróbuje wetknąć motylka między żebra pośrodku zatłoczonej ulicy. Tak, to mój psi nos mówi, że coś jest nie w porządku.

Oddycham głęboko. Słodki ciężar gnata uspokaja – wiem, że to remedium na każdy ludzki problem.
Dziewczyna unosi powoli rękę, papiery poprzyczepiane do palców sprawiają, że przypomina bałwanka, którego lepiliśmy ze staruszkiem w dobrych, dawnych czasach. Unosi palec, wskazuje na mnie. Tapety, które pokryły jej zakrwawioną twarz, poruszają się – ciekawe jaki przywdziała grymas? Czy jest przerażona? Czy się uśmiecha? Brązowe oko, którym mruga bez ustanku, nie wyraża teraz żadnych uczuć. Jest jak zabarwione szkiełko.

– W porządku – mówię, delikatnie ujmując jej dłoń. – Zaraz przyjedzie pogotowie, zajmą się tobą.

Nie chce żebym jej dotykał. Wyrywa się i po raz kolejny wskazuje na mnie palcem.

– Jestem policjantem. Może na to nie wyglądam… To przebranie – tłumaczę mój obecny wizerunek.

Dziewczyna zamyka oko, a jej ręka upada. Sprawdzam puls. Ledwie wyczuwalny, ale miarowy. Po prostu zasnęła.

Patrzę za siebie, nagle pojmując, że nie wskazywała na mnie, tylko na to, co jest nad głową.
# 2011-06-26 13:51
Odpowiedz
2011-06-30 15:31 #
Od dzisiaj książka w sprzedaży. Z tej okazji mamy dla Was kolejny fragment.

– Po co go tu zaprosiłeś? – Kobiecy głos wita mnie od drzwi.
Pukam grzecznie we framugę, ale jej to nie przeszkadza. Udaje, że mnie nie zauważa i dalej suszy głowę biednemu mężowi. Pani Pollock, co za piękna, piękna bestia.
– Dzień dobry. – Ze wstydem zauważam, że mnę ulubioną Fedorę w dłoniach.
Odkładam więc kapelusz na wieszak i wchodzę do przestronnej kuchni z wielkim stołem pośrodku. Pani Pollock trzyma nóż. Mam ochotę sięgnąć do kabury, żeby poczuć się pewniej.
– Poczekaj, Ezra. Tylko dopiję kawy. Też może chcesz? – Żona patrzy jakby zamierzała zamordować, jeśli się zgodzę.
– Chętnie – mówię.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać…

Nasypuje dwie łyżeczki, patrzy pytająco, a ja kiwam głową, że tyle wystarczy. Nalewa wody z gwiżdżącego czajniczka, nachyla się kusząco do szafek pod zlewem, wypinając przy tym seksowny tyłeczek i wyciąga cukiernicę pełną słodkich kostek.

– Cztery. – Pani Pollock patrzy wściekle, więc dodaję: – Poproszę.

Nakłada tyleż eleganckimi, co bezużytecznymi szczypczykami, a potem wyciąga małą łyżeczkę, miesza i podchodzi z gotowym, parującym napojem. Uśmiecha się tymi pełnymi, czerwonymi ustami. Jej złote włosy wymykają się spod babcinej chusty, wypadają na wysokie i dostojne czoło, pieszczą elegancką brew, sięgając do niebieskiego oka. Mruga poirytowana.

– Proszę bardzo. – Większego chłodu w głosie nie jestem sobie w stanie wyobrazić.

Łapię parzący kubek, zaciskając zęby.

– Zapomniałem portfela! – wykrzykuje Pollock, klepiąc się po piersi. – Poczekaj, skoczę na górę.

I wybiega, zanim zdążyłem zaoponować.

Pani Pollock spogląda spod przymrużonych powiek, składa ręce na krzyż i otwiera usta jakby chciała coś powiedzieć. Zaraz zatrzaskuje je z powrotem. Później znowu otwiera. Jak ryba.

– Nie wypijesz kawy, Ezra? – odzywa się nareszcie.

Pytanie zawisa w powietrzu, oczekując odpowiedzi. Ważę naczynie w dłoni i myślę, że to będzie bardzo bolało.

– Pewnie. Świetnie pachnie. Świeżo. – Podnoszę kubek.

Czuję jak gorący płyn dotyka ust, a potem parzy język. Podobnie może smakować papier ścierny. Przełykam powoli raz i drugi. W gardle jakby przeciskały się gwoździe. W żołądku żwir.

– Dlaczego nie zostawisz go w spokoju? – pyta cicho, spoglądając na schody.

Idę w jej stronę. Drżenie ciała pani Pollock jest trudne do przegapienia.

Rozumiem, co ma na myśli. Wśród perfekcyjnych fryzur, ubrań szytych na miarę, mebli kupowanych na zamówienie, dyplomów dobrych szkół i wysoko postawionych znajomości, czasem pojawia się coś, co psuje idealny obrazek. Małżeństwo wierzące i praktykujące, pani domu przewodniczącą klubu gospodyń domowych, pan domu dobrze rokujący, murowany porucznik przed czterdziestką. Przyjaciele prawnicy, przyjaciele bankowcy, przyjaciele politycy i naukowcy, wszyscy tak bardzo kulturalni i inteligentni. Sen spełniony. Spełniony, gdyby nie ziarnko piasku wciśnięte w trybiki maszyny zatytułowanej „Cudowne życie”. Takie ziarnko, jak ojciec albo brat alkoholik, zwolnienie z pracy albo ja. Nie wyglądalibyśmy dobrze na wspólnym zdjęciu.

– Kawa smakowała jak siki – oznajmiam, odstawiając naczynie na stolik tuż obok Pani Pollock, przypadkiem muskając jej letnią piżamę w fioletowe lilie i żółte żonkile.

Odsuwa się z obrzydzeniem.

– Nie pozwalaj sobie – syczy jak żmijka. – Wóda musiała przeżreć ci język!

Pokazuje pazurki, gdzieś znika ogłada i dobre wychowanie, ujawniając małą dziewczynkę, bardzo niezadowoloną, kiedy popsuć jej ulubioną zabawę. Wygląda jeszcze ponętniej niż wcześniej. Czuję ukłucie zazdrości, nie po raz pierwszy. Na szczęście Pani Pollock ponownie nakłada chłodną maskę pogardy, z którą mnie przywitała. I zazdrość mija.

Kłamałem. Przypuszczam, że kawa była pyszna, tylko tamten nieszczęsny dzień sprzed pół roku, zabrał mi smak. A za wypicie czegoś poza wodą, jeszcze przyjdzie zapłacić.

– Dlaczego wróciłeś, Ezra? – Głos kobiety nabiera smutnego tonu, na który nie jestem gotów.

– Kiedy nie ma klientów, detektyw umiera z głodu. Nie byłem gotowy, żeby umrzeć. Nie z głodu.

Kobieta nie odpowiada. Oddala się na drugą stronę kuchni, siada przy niewielkim stoliku i patrzy gdzieś w dal.

– Za jakieś pół roku będzie mi przysługiwać wcześniejsza emerytura – mówię. – Otworzę na nowo biuro, a dzięki tym pieniądzom będę miał chociaż na przeżycie, gdyby interes kiepsko szedł.

– Pół roku… – powtarza jak echo.

– Ta. Pół roku i nie będziesz mnie musiała więcej oglądać.

– Nie wiesz nawet, ile z nim o tobie rozmawiałam. Ile razy prosiłam go, żeby się nie mieszał i żeby pozwolił ci sczeznąć w jakiejś melinie.

Wyciągam powoli papierosa. Gładzę palcami bibułkę, wyczuwając pod palcami nierówności skrawków ziół i tytoniu. Przyglądam się kobiecie, nie przerywam, tylko słucham.

– Tacy ludzie jak ty sprowadzają kłopoty. Założę się, że jeżeli cię gdzieś wywieźć, na przykład do jakiegoś małego, zapomnianego przez Boga miasteczka na końcu świata, to pewnie po kilku tygodniach zaczęłyby zjeżdżać oprychy, zamieniając to miejsce w piekło. Taki po prostu jesteś – Pani Pollock mówi jak natchniona, jakby recytowała jakiś wyjątkowy werset świętej księgi na niedzielnej sumie. – Diabeł pewnie trzyma dla ciebie specjalne miejsce u siebie. Może i nie jesteś potworem, ale zło trzyma się ciebie blisko.

Zaciągam się dymem. Wydmuchuję kółeczka, które przepływają nad dużym stołem pośrodku kuchni, docierając do rogu pomieszczenia, do Pani Pollock, gdzie układają się nad jej głową niczym aureole.

– Mówiłam mu tyle razy: zostaw go! Niech sobie radzi. Nie możesz go ciągle niańczyć, nie możesz wciąż ratować z kłopotów.

Patrzy wściekłym wzrokiem i machnięciem dłoni niszczy kółka dymu, które jej posyłam.

– Nie rozumiesz tego, Ezra? – Oczekuje, żebym coś powiedział, ale ja uparcie milczę. Po chwili ciągnie więc sama. – Nie rozumiesz, że ten biedny głupiec siedzi przy tobie jak ciele przez wdzięczność? Twierdzi, że wszystko, czego się nauczył, wie od ciebie. Za żadne skarby nie chce mieć innego partnera, a przecież wbijam mu w ten napchany ideałami mózg, że ściągniesz go na dno.

– Pollock ma przed sobą przyszłość. Będzie kimś – mówię wreszcie. – Nawet taki łapserdak jak ja, tego nie powstrzyma.

Kobieta rusza ku mnie kręcąc obfitymi biodrami i myślę, że gdyby nie była to Pani Pollock, to jeszcze zaczęłoby mi się coś roić we łbie. Jedno spojrzenie w tę parę chłodnych oczu działa jak wiadro zimnej wody.

– Dziwię się, że miałeś czelność wrócić. Po tym co zrobiłeś tej małej…
# 2011-06-30 15:31
Odpowiedz
Odpowiedź
Grupa

Graciarnia

czyli miejsce do którego trafiają wszystkie stare i martwe tematy zaśmiecające inne grupy :)