Od dzisiaj książka w sprzedaży. Z tej okazji mamy dla Was kolejny fragment.
– Po co go tu zaprosiłeś? – Kobiecy głos wita mnie od drzwi.
Pukam grzecznie we framugę, ale jej to nie przeszkadza. Udaje, że mnie nie zauważa i dalej suszy głowę biednemu mężowi. Pani Pollock, co za piękna, piękna bestia.
– Dzień dobry. – Ze wstydem zauważam, że mnę ulubioną Fedorę w dłoniach.
Odkładam więc kapelusz na wieszak i wchodzę do przestronnej kuchni z wielkim stołem pośrodku. Pani Pollock trzyma nóż. Mam ochotę sięgnąć do kabury, żeby poczuć się pewniej.
– Poczekaj, Ezra. Tylko dopiję kawy. Też może chcesz? – Żona patrzy jakby zamierzała zamordować, jeśli się zgodzę.
– Chętnie – mówię.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać…
Nasypuje dwie łyżeczki, patrzy pytająco, a ja kiwam głową, że tyle wystarczy. Nalewa wody z gwiżdżącego czajniczka, nachyla się kusząco do szafek pod zlewem, wypinając przy tym seksowny tyłeczek i wyciąga cukiernicę pełną słodkich kostek.
– Cztery. – Pani Pollock patrzy wściekle, więc dodaję: – Poproszę.
Nakłada tyleż eleganckimi, co bezużytecznymi szczypczykami, a potem wyciąga małą łyżeczkę, miesza i podchodzi z gotowym, parującym napojem. Uśmiecha się tymi pełnymi, czerwonymi ustami. Jej złote włosy wymykają się spod babcinej chusty, wypadają na wysokie i dostojne czoło, pieszczą elegancką brew, sięgając do niebieskiego oka. Mruga poirytowana.
– Proszę bardzo. – Większego chłodu w głosie nie jestem sobie w stanie wyobrazić.
Łapię parzący kubek, zaciskając zęby.
– Zapomniałem portfela! – wykrzykuje Pollock, klepiąc się po piersi. – Poczekaj, skoczę na górę.
I wybiega, zanim zdążyłem zaoponować.
Pani Pollock spogląda spod przymrużonych powiek, składa ręce na krzyż i otwiera usta jakby chciała coś powiedzieć. Zaraz zatrzaskuje je z powrotem. Później znowu otwiera. Jak ryba.
– Nie wypijesz kawy, Ezra? – odzywa się nareszcie.
Pytanie zawisa w powietrzu, oczekując odpowiedzi. Ważę naczynie w dłoni i myślę, że to będzie bardzo bolało.
– Pewnie. Świetnie pachnie. Świeżo. – Podnoszę kubek.
Czuję jak gorący płyn dotyka ust, a potem parzy język. Podobnie może smakować papier ścierny. Przełykam powoli raz i drugi. W gardle jakby przeciskały się gwoździe. W żołądku żwir.
– Dlaczego nie zostawisz go w spokoju? – pyta cicho, spoglądając na schody.
Idę w jej stronę. Drżenie ciała pani Pollock jest trudne do przegapienia.
Rozumiem, co ma na myśli. Wśród perfekcyjnych fryzur, ubrań szytych na miarę, mebli kupowanych na zamówienie, dyplomów dobrych szkół i wysoko postawionych znajomości, czasem pojawia się coś, co psuje idealny obrazek. Małżeństwo wierzące i praktykujące, pani domu przewodniczącą klubu gospodyń domowych, pan domu dobrze rokujący, murowany porucznik przed czterdziestką. Przyjaciele prawnicy, przyjaciele bankowcy, przyjaciele politycy i naukowcy, wszyscy tak bardzo kulturalni i inteligentni. Sen spełniony. Spełniony, gdyby nie ziarnko piasku wciśnięte w trybiki maszyny zatytułowanej „Cudowne życie”. Takie ziarnko, jak ojciec albo brat alkoholik, zwolnienie z pracy albo ja. Nie wyglądalibyśmy dobrze na wspólnym zdjęciu.
– Kawa smakowała jak siki – oznajmiam, odstawiając naczynie na stolik tuż obok Pani Pollock, przypadkiem muskając jej letnią piżamę w fioletowe lilie i żółte żonkile.
Odsuwa się z obrzydzeniem.
– Nie pozwalaj sobie – syczy jak żmijka. – Wóda musiała przeżreć ci język!
Pokazuje pazurki, gdzieś znika ogłada i dobre wychowanie, ujawniając małą dziewczynkę, bardzo niezadowoloną, kiedy popsuć jej ulubioną zabawę. Wygląda jeszcze ponętniej niż wcześniej. Czuję ukłucie zazdrości, nie po raz pierwszy. Na szczęście Pani Pollock ponownie nakłada chłodną maskę pogardy, z którą mnie przywitała. I zazdrość mija.
Kłamałem. Przypuszczam, że kawa była pyszna, tylko tamten nieszczęsny dzień sprzed pół roku, zabrał mi smak. A za wypicie czegoś poza wodą, jeszcze przyjdzie zapłacić.
– Dlaczego wróciłeś, Ezra? – Głos kobiety nabiera smutnego tonu, na który nie jestem gotów.
– Kiedy nie ma klientów, detektyw umiera z głodu. Nie byłem gotowy, żeby umrzeć. Nie z głodu.
Kobieta nie odpowiada. Oddala się na drugą stronę kuchni, siada przy niewielkim stoliku i patrzy gdzieś w dal.
– Za jakieś pół roku będzie mi przysługiwać wcześniejsza emerytura – mówię. – Otworzę na nowo biuro, a dzięki tym pieniądzom będę miał chociaż na przeżycie, gdyby interes kiepsko szedł.
– Pół roku… – powtarza jak echo.
– Ta. Pół roku i nie będziesz mnie musiała więcej oglądać.
– Nie wiesz nawet, ile z nim o tobie rozmawiałam. Ile razy prosiłam go, żeby się nie mieszał i żeby pozwolił ci sczeznąć w jakiejś melinie.
Wyciągam powoli papierosa. Gładzę palcami bibułkę, wyczuwając pod palcami nierówności skrawków ziół i tytoniu. Przyglądam się kobiecie, nie przerywam, tylko słucham.
– Tacy ludzie jak ty sprowadzają kłopoty. Założę się, że jeżeli cię gdzieś wywieźć, na przykład do jakiegoś małego, zapomnianego przez Boga miasteczka na końcu świata, to pewnie po kilku tygodniach zaczęłyby zjeżdżać oprychy, zamieniając to miejsce w piekło. Taki po prostu jesteś – Pani Pollock mówi jak natchniona, jakby recytowała jakiś wyjątkowy werset świętej księgi na niedzielnej sumie. – Diabeł pewnie trzyma dla ciebie specjalne miejsce u siebie. Może i nie jesteś potworem, ale zło trzyma się ciebie blisko.
Zaciągam się dymem. Wydmuchuję kółeczka, które przepływają nad dużym stołem pośrodku kuchni, docierając do rogu pomieszczenia, do Pani Pollock, gdzie układają się nad jej głową niczym aureole.
– Mówiłam mu tyle razy: zostaw go! Niech sobie radzi. Nie możesz go ciągle niańczyć, nie możesz wciąż ratować z kłopotów.
Patrzy wściekłym wzrokiem i machnięciem dłoni niszczy kółka dymu, które jej posyłam.
– Nie rozumiesz tego, Ezra? – Oczekuje, żebym coś powiedział, ale ja uparcie milczę. Po chwili ciągnie więc sama. – Nie rozumiesz, że ten biedny głupiec siedzi przy tobie jak ciele przez wdzięczność? Twierdzi, że wszystko, czego się nauczył, wie od ciebie. Za żadne skarby nie chce mieć innego partnera, a przecież wbijam mu w ten napchany ideałami mózg, że ściągniesz go na dno.
– Pollock ma przed sobą przyszłość. Będzie kimś – mówię wreszcie. – Nawet taki łapserdak jak ja, tego nie powstrzyma.
Kobieta rusza ku mnie kręcąc obfitymi biodrami i myślę, że gdyby nie była to Pani Pollock, to jeszcze zaczęłoby mi się coś roić we łbie. Jedno spojrzenie w tę parę chłodnych oczu działa jak wiadro zimnej wody.
– Dziwię się, że miałeś czelność wrócić. Po tym co zrobiłeś tej małej…