no to może reanimujmy ten wątek, niech powstanie z grobu i zakrzesze hołubce. Zacznę, ale będzie łatwo: Mechan rósł. Pokrył już cały kąt oranżerii, a jego błyszczące narośla zaczęły sięgać dalej - pełzły po kamiennej podłodze, wspinały się na kolumny. W półcieniu ażurowych sklepień skrzyły się mosiężne kółka, przekładnie, osie (...)
Co do mojego cytatu, to niestety, nikt nie wiedział. Nie będę przeciągać i jak już widać pałeczkę przejął Maynard. :-) A co do odpowiedzi na mój cytat, to były to słowa Eustachego Rylskiego z książki "Po śniadaniu"
"Może dlatego, że ten dziwaczny świat go przygnębiał. Ale gdy znów się odezwał, jego głos był już inny. - Nigdy nie sądziłem, że mogę być taki wdzięczny..."
"Ostatni pasażerowie powysiadali na zaplutych, ewentualnie pozabijanych deskami stacyjkach, których nazw nie wymówiłoby gardło światowca ani żadna inna część ciała brzuchomówcy. Meff siedział i palił papierosa. Ostatniego z paczki nabytej w automacie na lotnisku Orly."
No to moja kolej: "Dantechnosi nie wiedzieli nawet, co ich spotkało - miotali się po swojej bazie, próbując łapać połączenie z Hebi, ratować urządzenia, wciąż namierzając duszę, którą im ukradłem. Odpalili łazik, chcieli się zapewne przedrzeć przez nawałnicę, wyczuwając, że nie jest to fenomen naturalny, a konsekwencja akcji, którą przed chwilą powzięli..."
"Kiedy dostatecznie długo przebywałem w pobliżu ducha, zaczynałem go wyczuwać, a to uczucie przekładało się łatwo na dźwięk i zazwyczaj na melodię, muzykę. A kiedy odgrywałem tę melodię na flecie, duch splatał się z dźwiękami, po czym, gdy przestawałem grać, wraz z ostatnią nutą znikał, niczym oddech na lustrze. Potem żaden z nich już nie wrócił. To co robiłem, choć dziwaczne i niewytłumaczalne, było też najwyraźniej nieodwracalne. Teraz jednak, gdy spoglądam wstecz na ów okres mojego życia, dziwniejszy wydaje mi się fakt, że ani razu nie zadałem sobie pytania, dokąd odchodzą duchy, kiedy im zagram. Gdzie je posyłałem? Dokąd odesłałem Katie? Ku wiekuistej nagrodzie, światoduszy, a może w ostateczną nicość?"
Ktoś mogłby pomyśleć, że po tym, co przez ostatnie dni przeżyłem i czego się dowiedziałem, jest rzeczą niezrozumiałą, że wszedłem właśnie do tego malutkiego baru o nazwie "U Pikulika". Ale tak zrobiłem! Gdy przede mną z ciemności wynurzyły się odrapane drzwi z szybą oblepioną plakatami z początku wieku i ledwo świecący neon z imieniem demona, poczułem, jak ogarnia mnie złość
"Zmarli są sierotami. Nie mają ojca, matki, dziewczyny, kochanki. Towarzyszy im tylko cisza, cisza jak skrzydełko ćmy. Koniec rozdzierającego bólu przy każdym ruchu, koniec długiego sennego koszmaru marszu drogą. Ciało w spokoju, w bezruchu. Cisza. Idealny mrok śmierci."