Wiało. Nie lubię wiatru. Boję się go. A wiało okropnie. Z prawie oderwaną głową przechodziłem właśnie przez skrzyżowanie ulic Mickiewicza i Słowackiego (kto przy zdrowych zmysłach skrzyżował drogi tych dwóch nieprzepadających za sobą poetów?!), gdy wpadłem na NIĄ. Spojrzałem zdenerwowany w oczy osoby, która przeszkodziła mi w pokonywaniu skrzyżowania i moich lęków, i zdębiałem. ONA okazała się być… MNĄ! Tak, wiem, kobieta, ale to byłem JA! Tyle tylko że miałem długie, ciemne, pokręcone włosy, kształtny biust i bardzo zgrabne nogi. Ale poza tym to byłem JA – ten sam pewny siebie krok, to samo spojrzenie zielonych oczu, szrama na policzku, niezdarnie ukryta pod pudrem. Co się tak gapisz? – zapytała moim głosem. Nie zauważyła, że właśnie minęła siebie. Przepraszam – wystękałem i schwyciłem za telefon, żeby zrobić jej zdjęcie. Udało się, choć oberwałem przy okazji torebką po głowie. Najwyraźniej moje kobiece JA się wkurzyło. Pośpiesznie wysłałem zdjęcie żonie i zaraz zadzwoniłem, żeby zapytać, co o tym myśli. Niestety po drugiej stronie słuchawki usłyszałem swój głos…