Pierścionek z granatem.
To byłe zwykłe, sobotnie przedpołudnie - chłodne, szare i bez światła- a ja miałam chandrę. Miewam ją też w inne dni, ale w soboty na ogół wiem, jak się z nią obejść - po trosze jak z kapryśną kobietą - przekupstwem . Nie od dziś przecież wiadomo, że Na kłopoty Bednarski a na chandrę zakupy, więc kupuje masę mniej lub bardziej potrzebnych przedmiotów; cztery gazety, których, później nie mam czasu czytać, proszek do prania, płyn do płukania, chipsy ziemniaczane , batony typu princeska słodkie jak beza, ziemia z torfem, dwa kilo ziemniaków – wszystko niezbędne, żaden luksus, ale jest coś jeszcze, cacko na poprawę nastroju, oj, zdecydowanie tak, to srebrny pierścionek. Pierścionek z granatem. Oczko granatu ma kolor czerwonego wina, mocny, wręcz bordowy, a w świetle dnia wygląda jak zastygła kropla krwi. Do tego dwie malutkie cyrkonie po bokach, prawie niewidoczne. Sprzedawczyni – średni wiek, otyła pani po pięćdziesiątce , trochę jubiler a trochę ezoteryk podaje mi wartość srebra i znaczenie kamieni. Granat, bo wygląda jak ziarna granatu, to krzemian z rodziny karbunkułów. Najbardziej znane są czerwone. Przyciągają miłość i silne namiętności.
-OO - nie wiem co powiedzieć.
Przymierzam i jest jak dla mnie, wchodzi na środkowy palec, oczu nie mogę oderwać, chandra rozpływa się, jak poranna mgła.
- Tylko proszę uważać, jest zdradliwy, jak ogień i czasami czyni niewolnika z tego, który kocha.
Miłość i namiętność - wychodzę powtarzając w kółko. Zdrada i ogień. Miłość i namiętność. Ogień i emocje.
Starłam się jak najszybciej dotrzeć do domu. Na światłach koło Bramy Królewskiej nie zdążyłam przejść na światłach i została mi do pokonania ostatnia nitka drogi, kiedy zapaliło się czerwone. Po drugiej stronie był facet , właściwie to trudno mi go określić, ani chłopak ani mężczyzna, ubrany na czarno, pryszczaty, niczym bohater z powieści Marka Hłasko. To może być policjant, dalej jest komenda wojewódzka, komenda miejska, aż roi się od nieumundurowanych policjantów, pomyślałam i ruszyłam przed siebie, na czerwonym. Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami, siatki wciskały mi się w dłonie, po twarzy chłostał lodowaty Boreasz. Kiedy go mijałam, zauważyłam, że coś mówi, mówi do mnie. Właściwie szeptał , bardziej czytałam z ruchu warg niż słyszałam głos
- Jestem policjantem (kocio i miękko)
Wiem (ta sama tonacja)
I co?
Uśmiechnęłam się, wzruszyłam ramionami i poszłam dalej, uznając te dwa niewerbalne gesty za wyczerpującą odpowiedź
Po kilku metrach obejrzałam się za siebie, stał dalej, sztywno i nieruchomo w tym samym miejscu, w którym sobie po-konwersowaliśmy mimo, że już dawno zapaliło się zielone światło. Też się obejrzał. Na moment, kiedy się nasze oczy skrzyżowały, poczułam bolesne pieczenie na palcu, jak bym dotknęła rozżarzonego piekarnika. - E tam, wydaje mi się – to tylko ciężary wpijają mi się w dłonie – wytłumaczyłam sobie półgłosem. PO jakimś czasie pierścionek zgubiłam. Nie pomogły modły do świętego Antoniego, przenicowanie mieszkania, wielkanocne porządki - zginął jak przysłowiowa kamfora a ja zaczęłam wątpić, że kiedykolwiek go miałam.