Stowarzyszenie wędrującego liścia i złodzieje snów - recenzja
Nigdy nie przepadałam za książkami fantasy. Próbowałam przeczytać Hobbita czy Władcę Pierścieni, ale zawsze poddawałam się w okolicach setnej strony. Jedynie, co udało mi się przebrnąć z tej kategorii, to jest pierwsza część Harry'ego Pottera i Saga Zmierzch. Co więcej, jeśli książka była dość obszerna (miała powyżej 300-400 stron), to zazwyczaj zniechęcałam się do przeczytania jej. Niemniej, jednak ostatnio koleżanka poleciła mi książkę młodego pisarza Marcina Kołacza pt. „Stowarzyszenie wędrującego liścia i złodzieje snów”.
O czym jest książka? Jakie są moje wrażenia po jej przeczytaniu? O tym w dalszej części tekstu.
Zanim przejdę do właściwej części tej recenzji, to najpierw krótko przedstawię autora owej książki.
Marcin Kołacz (1994, Góra Kalwaria) – absolwent liceum ogólnokształcącego w Górze Kalwarii i były pracownik sklepu z zabawkami. Zapalony pasjonat i kolekcjoner klocków Lego. Autor książki i wielu innych tekstów, które nigdy nie wyszły poza obręb jego szuflady. Entuzjasta filmów, seriali i innych dzieł popkultury. Niepoprawny marzyciel próbujący dzień po dniu radzić sobie z otaczającą go rzeczywistością. Były wokalista nieistniejącego już zespołu Blood Testimony, o którym słyszeli tylko ludzie z rodzinnego miasta i okolic. Do tej pory nie osiągnął zbyt wiele, ale się stara. Aktualnie zajmuje się ubieraniem sportowców.
O czym jest „Stowarzyszenie wędrującego liścia i złodzieje snów” Marcina Kołacza?
Niezwykła historia o przyjaźni, która jest największą magią na świecie.
Młodzi bracia, Limbo i Heartstrink, rozpoczynają podróż życia. Z dnia na dzień porzucają wszystko to, co dobrze im znane i wyruszają w niebezpieczną drogę przez pełen tajemnic las. Magiczny świat wkrótce pochłonie ich bez reszty, a im dalej zagłębiali się w historię Lernejczyków i innych niezwykłych plemion, tym częściej ogarniać ich będą wątpliwości na temat tego, kim tak naprawdę są i dokąd zmierzają.
Jak zakończy się ich wielka przygoda? Czy uda im się pokonać złych magów zwanych Złodziejami Snów? Czego nauczą się podczas tej fascynującej wyprawy?
(opis książki, pochodzi z niej samej).
Jakie są moje wrażenia po przeczytaniu książki?
Jakoż nigdy nie przepadałam za książkami z kategorii fantasy ani za długimi (o czym wspomniałam już wcześniej), to do „Stowarzyszenia wędrującego liścia i złodziei snów” podeszłam dość sceptycznie. Jednak od pierwszych stron ta książka oczarowała mnie. Pochłonęłam ją w zaskakująco szybkim tempie, co nie często się zdarza. Nie było to zwyczajne fantasy, w którym dominuje świat fantastyczny. Jak dla mnie Marcin świetnie wyważył rzeczywistość z tym, co irracjonalne. Wszystko, co wydaje się dobrze znane (tak jak miłość, śmierć, przyjaźń, choroby), nabiera w niej nowego wymiaru.
W trakcie lektury miałam wrażenie, że nie tylko czytam przygody bohaterów tej książki, lecz wraz z nimi je przeżywam. Co ciekawe emocje postaci nie zawsze były „podane na tacy”, to z łatwością można je było wyczuć.
Niekiedy miałam momenty, kiedy ta książka wywoływała u mnie dziwne, bliżej nieokreślone emocje, przez które chciałam ją rzucić w jak najodleglejszy kąt i nigdy więcej nie wracać do niej. Natomiast z drugiej strony nie potrafiłam przestać czytać, ponieważ „zżerała” mnie ciekawość, co wydarzy się dalej.
Im bliżej końca, tym bardziej było mi szkoda, że to wszystko się kończy. Po przeczytaniu zaczęłam, czuć taką wewnętrzną pustkę, że ta historia dobiegła końca.
Pomimo że ta książka ma 718 stron, to czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Sądzę, że nawet największym przeciwnikom fantasy ta książka się spodoba. Mam nadzieje, że pojawią się dalsze części tej historii, albo i nawet wersja filmowa. Marcinowi gratuluję talentu pisarskiego, bo mało kto potrafi pisać, tak wciągające książki.
A wy czytaliście ją? Jak wasze wrażenia po przeczytaniu?
PS, Tych, co nie przeczytali jeszcze „Stowarzyszenia wędrującego liścia i Złodziei snów” Marcina Kołacza, to zachęcam po lektury, bo naprawdę warto.