Sięgając po książkę, udaje mi się niekiedy trafić idealnie w czas, w którym toczy się fabuła. Zwykle jest to taka sama pora roku albo jakiś inny charakterystyczny okres. Tutaj byłem świadkiem apokalipsy, która rozkręca się w pierwszych miesiącach roku i z dnia na dzień sieje coraz większe spustoszenie.
Punktem zapalnym jest wirus, który po uwolnieniu z kaukaskiego laboratorium, rozprzestrzenia się w przeraźliwym tempie pokonując kolejne granice państw jak i kontynentów. Początkowa dezinformacja powoduje, że ludzie giną podczas codziennych czynności i zmieniają się w tępe i żądne ludzkiego mięsa zombie.
Wśród tego całego bajzlu jest i główny bohater - młody prawnik prowadzący dziennik, w którym opisuje sytuację w jakiej się znalazł. Nie ma lekko i nie sposób się nudzić. Fabuła śmiga, częste zwroty akcji, a wśród nich on. W świecie, w których miejski survival staje się jedyną szansą na przetrwanie.
Podoba mi się taka forma przedstawienia historii gdzie kolejne wpisy oznaczone są datą w postaci dnia i miesiąca jak i konkretną godziną. Można by się skusić na równoległe przeżywanie tej historii i czytać ją wg poszczególnych dat ale wówczas przygoda trwałaby około dziesięciu miesięcy. Nie mogłem sobie na to pozwolić, bo przecież czekają na mnie kolejne tomy Apokalipsy Z. Sięgam po kolejny, niech się dopełni.