"Belladonna" to jedna z najoryginalniejszych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie. Pokochałam w niej wszystko - od klimatu, poprzez wspaniałą bohaterkę, aż po mega ciekawą fabułę i dopracowaną zagadkę kryminalną. Już teraz wiem, że ta książka trafi do mojej topki roku!
Signę poznajemy, gdy jest jeszcze niemowlakiem. To właśnie wtedy nawiązuje ona dziwną relację ze Śmiercią. Jego postać towarzyszy jej przez lata, aż w końcu dziewczyna ma dość jego niespodziewanych wizyt i... postanawia sama go przywołać. Zjadając trujące jagody belladonny, Signa staje na granicy życia i śmierci.
Zacznę właśnie od naszej panny Farrow, głównej bohaterki i jednej z lepiej wykreowanych postaci w fantastyce młodzieżowej. To nie jest kolejna szara myszka, którą trzeba ratować z każdej możliwej opresji. Nie, Signa jest odważna, wie czego chce, a jej postać wspaniale się rozwija. Nie chcę zdradzić za dużo, ale uwierzcie, pokochacie tę dziewczynę.
Sama relacja Signy ze Śmiercią była... intrygująca. Oj, i to jak! Może „pikantna” to złe słowo, ale z pewnością nie brakowało w niej namiętności.
Doskonale została też poprowadzona sama zagadka kryminalna. Kto zabił panią Hawthorne, na jaką tajemniczą chorobę cierpi jej córka i dlaczego mąż zmarłej zachowuje się tak dziwnie? No i jakie tajemnice kryją pracownicy Thorn Grove?
Gotycki, dziewiętnastowieczny klimat totalnie mnie kupił, podobnie jak samo wydanie książki - z piękną, oryginalną okładką i barwionymi brzegami.
Co tu dużo mówić - uwielbiam tę książkę i jestem pod jej przeogromnym wrażeniem!