Książka Kondratiuk jest jak kartki z podróży przedstawiająca prozaiczność Białoruskiej prowincji. Szarość to kolor dominujący zarówno w postaci biało-czarnych nieszczególnie wyraźnych fotografii, jak i nakreślonego kolorytu i białoruskiej mentalności. Niestety, brak rozważań na temat społeczności, kultury czyni tekst jedynie płytkim tabloidalnym opisem miejsc, niewyraźnym nakreśleniem spotkanych postaci. Tekst poszarpany.
W ujęciu tematycznym jest to lektura powierzchowna, a językowym, stylistycznym na poziomie brudnopisu. Nie odczułam fascynacji tematem, krajem, który Autorka przemierzała i to podobno w towarzystwie doktor Leny Głogowskiej z Katedry Kultury Białoruskiej Uniwersytetu w Białymstoku. Z pewnością jest duża wiedza i zamiłowanie, bo Kondratiuk parokrotnie odwiedziła Białoruś przed zdecydowaniem się na wydanie książki, ale nie ma tego zaangażowania w treści. Możliwe, że gubi sie to wszystko przez sposób tworzonych zapisków.
Poza tym treść rzuca światło na kraj sprzed lat, bo dotyka przedziału 1999-2013.Tym bardziej szkoda, że jest tak uboga w informacje oraz relacje. Ogólnie, tyle ile wiedziałam, tyle wiem na temat Białorusinów.