Książka jest naprawdę świetną lekturą, to świetna narracja na wysokim poziomie! Czytając, porównywałam ją do książek feministycznych Margaret Atwood, gdyż i tu, i tam mamy narrację kobiecą, ale porównanie wyszło zdecydowanie na korzyść Patricii Highsmith! W zasadzie w książce nie ma zbędnych słów. Każda myśl narratorki, Theresy, jest istotna, każdy dialog coś wnosi do obrazu jej jako osoby, każda refleksja nad zdarzeniami coś znaczy. Myślę, że błędem byłoby szufladkowanie tej książki do kategorii książek o byciu osobą homoseksualną, gdyż jak to bywa z szufladkowaniem, ograniczyłoby to wymowę książki.A jest ona uniwersalna i ja spróbuję omówić ją uniwersalnie, odkładając na bok wątek lesbijski.
Pomyślmy więc, że jest to książka o poszukiwaniu siebie i swojej drogi, swojej tożsamości. To już brzmi znajomo, prawda?
Zaczyna się od doświadczenia, jakie jest bliskie niejednemu z nas. Od pracy nużącej, takiej, która nas nie interesuje. Główna bohaterka zatrudnia się na święta w domu towarowym w dziale zabawek, ale marzy o byciu scenografką teatralną. Jest w związku, który nie tchnie żarem i każdy dzień traktuje z nieobecnością i pragnieniem czegoś innego. Wreszcie spotyka kogoś, kto ożywia jej pragnienia, marzenia i przewartościowuje jej życie. Pcha ją do przodu. Symbolem tej przemiany jest droga, jaką odbywa w trakcie książki. Therese zestawia swoje doświadczenia ze swoim sercem, pragnieniami, marzeniami, aby zrozumieć, kim chce zostać. Już dawno nie czytałam tak dobrz...