Książkę potraktowałam jako urywki z życia kobiety, która chciała kochać i być kochaną. Zapoczątkowuje nas opowiadaniem, które faktycznie wybrała idealnie. Kreśli w nim o tym jak bardzo wydawało jej się, że była w szczęśliwym w związku małżeńskim. Nawet obwinia się o to, że być może zbyt przyzwyczaiła się do luksusu bycia żoną, że zapomniała o tym, że jej mężowi może potrzeba czegoś więcej. Do tych rozważań doszła po momencie, kiedy odkryła, że ją zdradzał przez osiem miesięcy. Wpierw wpadła w szał, następnie pozwoliła mu uprzątnąć rzeczy z jej domu i dopiero wtedy pogrążyła się w żałobie. Pewnego jednak dnia ujrzała rudowłosą kobietę z której smutek aż kipiał. Rozumiejąc jej smutek, choć o nic nie pytała, podarowała jej swoje wsparcie. Następnie mamy chwilę, kiedy obie znajdują się w domu i jedna uzupełnia doznania drugiej. Autorka pisze wprost, nie nazywa części ciała wyuzdanymi słowami, tylko tak zwyczajnie. Pokazuje tym, że nie musi być jak na filmie, nikt nie musi niczego udawać, dla nich liczyło się tylko tu i teraz. Następnego dnia jedynie rudy włos na jej szlafroku przypomniał jej, że nie odpłynęła w sen, tylko naprawdę przeżyła coś całkowicie i w pełni nie oceniana przez nikogo.
Pomiędzy tymi opowiadaniami mamy wstawia różne wiersze, które również nie są przypisane do stosunku bliskości płci, tylko opisują szczęście i doznania obecnej chwili, szczęścia każdego gdziekolwiek się podziewa i z kimkolwiek by nie był. Bo miłość nie ma imienia. Opisała też sytuacje,...