„Pewne wspomnienia są jak klej błyskawiczny, nie sposób się ich pozbyć, choćby nie wiem co."
Mam mieszane uczucia co do CIERNISTEJ RÓŻY, z jednej strony zaciekawia, porusza struny ukryte głęboko we wnętrzu, a z drugiej strony przynudza, rozpamiętując i rozdrabniając ciągle to samo…
Opis na okładce książki za dużo zdradził… bo jak to jest możliwe, że jest napisane - wkrótce zginie takowa osoba, a te „wkrótce” ciągnie się prawie do samego końca?
Przez to pozbawiono mnie efektu zaskoczenia. Byłam wściekła czytając tę książkę, wydawcy zepsuli pożądany efekt, więc same morderstwo niestety nie było dla mnie ani zagadką, ani wstrząsem.
Jestem poirytowana, że pisarka wplotła w tę powieść tak nudne wątki…
Bo co mnie interesuje ciąg alkoholowy Alana, czy podboje erotyczne zdemoralizowanej smarkuli?
Byłam zmęczona tym skamleniem jak pies Alana do Mai, lamentów na ciągły brak gotówki Kevina i uciekaniem przed rzeczywistością Karin.
Po czasie można być już tym wszystkim znudzonym, a do lektury z niechęcią wracać.
Szkoda, że autorka nie skupiła całej fabuły na wydarzeniach z okresu II wojny światowej. Co prawda nie wywołała na mnie szoku tajemnica z przed kilkudziesięciu lat, ale przynajmniej tamte dzieje nie wiały znużeniem i ciągłym użalaniem się nad sobą.
Trzeba jednak zarzucić Charlotte Link, że postacie są wypisz, wymaluj z jej poprzednich powieści.
Szablonowe, psychologiczne dylematy, aura argumentacji na rzekomy motyw…
Czuję się zawiedziona, że autorka nie porwała się na coś nowego.
Sam motyw zabójstwa również był mało satysfakcjonujący. Czytając o przeszłości Beatrice, Mae i Helene wzbudzono we mnie apetyt na lepszy powód zaistniałych okoliczności.
„Noszę w sobie wroga – oznajmił. Nagle wydawało się, że się postarzał od lat. – Jest straszniejszy, bardziej niebezpieczny niż wrogowie zewnętrzni. Kryje się głęboko duszy, ale to oznacza, że nie mogę przed nim uciec. Nie mogę go też pokonać, bo jak mógłbym iść na wojnę z samym sobą?”.