" W idealnym świecie Bóg okazałby się łaskawy. W naszym wydaje się podły. W idealnym świecie szanowałbym go. W naszym napawa mnie lękiem"
Swoją znajomość z panem Schmittem rozpoczęłam od rewelacyjnej w mojej ocenie, książki "Kiedy byłem dziełem sztuki", potem był oczywiście "Oskar i pani Róża" oraz "Małe zbrodnie małżeńskie", potem było długooooo nic, aż przyszedł czas na pozycję "Człowiek który widział więcej". I powiem wam, zaprawdę dziwna to książka, w sumie to zapomniałam już jak "dziwnie" potrafi pisać ten autor.
Tym razem jego główny bohater to Augustin Trolliet, młody stażysta, w co tu kryć, zwyczajnym brukowcu. Augustin jest sierotą, tyczkowatym bezdomnym brzydalem, z którym się nikt nie przyjaźni. Ponieważ właściciel gazety nic nie płaci swojemu stażyście, więc chłopak najczęściej chadza głodny i pomieszkuje w jakichś ruinach. Jednak ma on też pewien dar, który pewnie jedni nazwaliby szczęściem inni, przekleństwem, otóż widuje on tych, co odeszli do podobno lepszego świata. Pewnego razu nasz bohater jest światkiem ataku terrorystycznego w którym ginie zamachowiec i kilka innych zupełnie postronnych ludzi. Dalej akcja trochę przyspiesza i robi się dość ciekawie.
Dlaczego książkę określiłam jako dziwną? Ponieważ, chyba pierwszy raz spotkałam się z takim mykiem, że autor książki jest jednocześnie jedną z głównych jej postaci i to występującym pod własnym nazwiskiem i nie jest to ani biografia, ani autobiografia. Tutaj właśnie tak się dzieje. Czytało się dobrze, jednak tylko do momentu kiedy Augustin zaczyna przeprowadzać wywiad z Bogiem (na szczęście nie pod postacią staruszka z długą siwą brodą, chociaż pod postacią nie mniej trywialną). Kiedy zaczyna Bogu zadawać zbyt oczywiste pytania i otrzymywać zbyt oczywiste w moim mniemaniu, odpowiedzi, robi się nużąco.
Myślę, że ten autor dał mi już wszystko, co mogłoby mnie zainteresować i chyba czas wziąć rozwód z panem Schmittem, a przynajmniej zarządzić długotrwałą separację.