Prudence Lettimer żyje z łatką latawicy. Dla "towarzystwa" koćpiergała, taka sama, jak jej matka. Bo skoro matka się łajdaczy, to ona zapewne też.
John Trethwell - korybant i oczajdusza z długiej listy familijnych utracjuszy.
Panna szuka męża o nieposzlakowanej opinii. Porucznik - szczęścia i źródeł utrzymania.
I jak to w bajkach bywa - od pierwszego wejrzenia, coś ich do siebie ciągnie, coś ich pcha, mimo, że stanowią dla siebie najgorszą partię z możliwych.
Jest też pewien szlachetnie urodzony gołodupiec przekonany o własnej wspaniałości oraz ona - redaktor/opiekun serii, kształtująca ten miły dla oka bukiecik w odpychający wiecheć.
Chciałabym móc powiedzieć, że romans się broni, że da się przeczytać, choć krwawią oczy, że da się przejść nad tym kolejnym popisem redakcyjnego bumelanctwa, że mimo nagromadzonego w nim partactwa, to romansik gracki i milusi. Ale nie mogę.
Nie za sosjetę, nie za puga, nie za cichy nacisk kolan. Nie. Za całokształt.
Bo niestety, ale Dobrana para to kolejny produkt Harper Collins Polska fabrycznie uszkodzony.