Od chwili przeczytania innej książki Paulliny Simons, a mianowicie „Pieśni o poranku”, nieustannie szukam kolejnej książki w/w autorki, która choć w połowie wywołałaby we mnie takie emocje. Droga do raju to kolejna powieść i muszę przyznać, że choć się nie zawiodłam, to do „Pieśni…” niestety jej daleko. Początek książki jest chaotyczny i tak naprawdę jest jej końcem i zrozumiałam go dopiero po skończeniu całej książki, wróciłam więc do niego na koniec i wtedy wszystko mi się wyjaśniło. Jest to książka drogi, historia początkowo dwóch, a następnie trzech młodych amerykanek podróżujących przez Amerykę, każda w innym, ale równie ważnym celu. Mimo, że akcja rozgrywa się głównie w samochodzie (ale za to jakim – żółty mustang shelby z 1966 r.) oraz w przydrożnych barach i motelach, przygód i dynamiki na pewno nie brakuje, a i fantazji bohaterkom na pewno nie można odmówić. Być może styl ich życia, zdarzenia, które je spotykają, często na własne życzenie, nieco szokują czy choćby dziwią, rodzina, przyjaźń, czy odpowiedzialność mają tutaj nieco inny wymiar, dotychczasowe życie i decyzje dziewcząt mogą się zatem wydawać co najmniej naiwne lub nawet absurdalne, trzeba jednak po prostu pamiętać, że to Ameryka. Mniej więcej w ¾ książka zaczęła nieco nużyć, a to ze względu na liczne przemyślenia i dyskusje bardzo młodych dziewczyn (17 i 18 lat) odnośnie przeżyć duchowych i religii, które kompletnie mi do nich nie pasowały, nużyły i dla mnie nic pouczającego czy pobudzającego do refleksji nie wnosiły (podobnie jak w innej książce Pani Simons pt. „Jedenaście godzin”, gdzie motyw religijny jest równie mocno wyeksponowany). Zakończenie jednak rekompensuje ten niedostatek a książka jest przestrogą, że często jedna, ale nieprzemyślana i pochopna decyzja pociągnąć może za sobą lawinę nieprzewidzianych zdarzeń i konsekwencji i może zmienić diametralnie niejedno poukładane dotąd życie. W ostatecznym rozrachunku uważam książkę za dobrą i zapadającą w pamięć, a to chyba najważniejsze.