"Echidna" Agnieszki Szmatoły to ni powieść , ni zbiór opowiadań. Wydarzenia co prawda występują chronologicznie po sobie, jednak każdy rozdział dotyczy innej opowieści, a łączą go jedynie bohaterowie.
Marika Echidnas to pół kobieta, pół wąż. Żyje w świecie śmiertelników i nadnaturalnych tudzież mitologicznych postaci i wraz z partnerem z policji, Jordanem, rozwiązuje zagadki kryminalne.
Każdy rozdział to inna sprawa policyjna - a to zaskakująca śmierć, tu znów kradzież... futra. Niektóre z opowiadań były ciekawsze, inne mniej, ale ostatecznie połączyły się w opowieść o kobiecie, która tęskni za miłością.
Chyba nie podeszła mi forma tej książki. Przez to, że wydarzenia to tak naprawdę urywki, wycinki, wiele rzeczy niejako dzieje się poza sceną, nie potrafiłam przywiązać się do żadnego z bohaterów. Marika przez całą książkę wspomina ukochanego - a mnie on zupełnie nie interesował. Jedyne, kogo tak naprawdę polubiłam, to Jordana i Fey. Oni byli uroczy 🤭.
Również wątek utraty wspomnień, który chyba miał być tym najważniejszym, nie został przedstawiony dostatecznie wyraźnie. Ot, Marika co jakiś czas myśli o tym, że ceną za odrodzenie się na nowo i długowieczność jest utrata jakiegoś wspomnienia. Nigdy nie wie, jakie ono będzie i obawia się, że następnym razem zapomni ukochanego, ale… to tyle. Nie wywołało to u mnie emocji.
Takie poszatkowanie i przeskakiwanie między scenami moim zdaniem nie przysłużyło się tej książce, ale z drugie...