Główny bohater to Leopold Kant przyjeżdża do Polski, tylko po to, żeby stworzyć nowego siebie, uciec przed przeszłością. Nowe nazwisko, nowe mieszkanie w nowym mieście, gdzie nikt go nie zna. Pewnego dnia odwiedza go sąsiadka, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że podczas wizyty, biedulinka starowinka dokonała żywota w jego mieszkaniu. Masz babo placek, co za pech, po babci zostały trzy pieski, którymi trzeba się zaopiekować, a on nigdy nie miał nawet chomika.
Leoś to facet, który ma zawsze pod górkę, kłopoty przyciąga jak magnes, podczas spaceru z Fusią, Tolą i Urwisem, znajduje zwłoki młodej kobiety, z tajemniczą blizną na szyi. To jest początek jego tarapatów.
Leopold próbuje ukryć się, być niewidoczny i wydawałoby się, że blokowisko nadaje się do tego idealnie. Jednak nic bardziej mylnego, bo gdy po sąsiedzku mieszkają wścibskie starsze Panie, nie da się wtopić w tłum.
Zaskakująco wciągający kryminał, który podbije serce miłośników detektywistycznych opowieści. Fikcyjna historia, która jest dokładnym odzwierciedleniem obrazu realnego współczesnego świata, podana w łagodny, zabawny sposób. Opowieść o zmaganiach z trudnościami, jakie czasem zgotuje nam los. Zwroty akcji i wiele tajemnic towarzyszą nam do samego końca.
„Fikcyjny ja” jedna z tych książek, przy których bawimy się świetnie, a wiadomo nie od dziś, że przy dobrej zabawie czas płynie szybciej. Tak i tu podczas czytania tej kryminalnej historii, choć dość opasłej (496 stron), szybko pochłaniamy fabułę. Zachęcam do przygody z Leosiem z zakończeniem dającym nadzieje na kontynuację.