Krnąbrna jest osoba narratorska debiutanckiej książki poetyckiej Zu Witkowskiej. Po pierwsze, bo w ogóle jest. Dwa, że na przestrzeni całego tomu równie często jak dawać wskazówki, ubogacając w preambuły/konteksty niemal każdy zbliżający się tytuł wiersza i sam wiersz, lubi podrzucić mylne tropy i wieść na manowce. Czasami nawet dosłownie – w scenerie ciernistych krzaczorów, odludnych pustkowi. Czasami na „szóste piętro hotelu bez gwiazdek” czy w plenery niemal przewodnikowe, których zagraniczna odmienność wpływać zdaje się przygodnie (choć rozmyślnie) na kształt wierszy. Nade wszystko jednak chodzi we „Fluidzie” nie o ten osobliwy formalnie dialog czy intertekstualny koktajl, co o uwidocznienie miejsc styku wyobraźni i pamięci osoby bohaterskiej (chyba samej Zu); o te strzępki rozmów, od niechcenia jakby rzucone cytaty z piosenek. O płynność, zawieszenie i o miłość albo to, za co ją bierzemy, próbując i rekonstruować ją, i pisać/czytać na nowo, nie uciekając więc także od autotematyzmu. Fluid jest w tym kontekście czymś, co jednocześnie skutecznie maskuje, ale i pozwala rozpoznać się w sferze relacji międzyosobowych jako niewidoczna metafizyczna energia. Krnąbrność, paradoksalność, afirmacja dziwności – wiersze, ponieważ „ostatecznie i tak nie rozmawiamy o tym, / co mamy na myśli”.