Że też sama nie wpadłam na pomysł napisania tej książki! Może byłabym już bogata i nie musiała czytać żadnego poradnika samopomocowego o znalezieniu idealnej pracy... Jak zwykle ktoś wykradł mój pomysł na biznes, nawet zanim zrodził się w mojej głowie.
Otóż pewna angielska dziennikarka wpadła na pomysł, żeby spisywać swoje doświadczenia z życia przez rok pod dyktando 12 różnych poradników, najpierw na blogu, a w końcu w postaci książki. Miał to być test, czy tego typu książki naprawdę pomagają żyć. Autorka próbowała zmierzyć się ze swoim strachem, uporządkować swoje finanse, znaleźć mężczyznę marzeń, obudzić w sobie olbrzyma, nauczyć się uważności a potem dać się prowadzić aniołom (serio!). Jej historia czyta się bardziej jak perypetie Bridget Jones, nie wierzyłam, że autorka mogła być tak, hmmm, nierozsądna, przy wyborze poradników, według których miała żyć. Kiedy dotarłam do rozdziału, gdzie w grupie innych frustratów uczyła się 'mieć wylane' na wszystko za ciężkie pieniądze sącząc wino w Toskanii, uznałam, że książka to jedno wielkie lokowanie produktu. W końcu jednak Marianne zrehabilitowała się pod koniec książki (lepiej późno niż wcale).
Czy warto było przeczytać?
Chyba jednak tak, bo:
1) słuchałam książki w wykonaniu autorki, moje uszy z przyjemnością chłonęły jej brytyjski angielski,
2) momentami było naprawdę śmiesznie,
3) moje życie wydało mi się całkiem niezłe :)