Ta książka to kapitalne spotkanie. Spotkanie z nietuzinkowym facetem, charyzmatycznym indywidualistą, magiem fotografii i jednym z jej najwybitniejszych twórców o światowej renomie. Z nieśpiesznych rozmów wyłania się arcyciekawy portret uznanego artysty, ale także swego rodzaju drogowskaz na dobre życie, bo... Życie to kapitalna rzecz jest. Ta książka, pełna empatii pochwała wolności, bezinteresowności i zachwytu nad światem przy wszystkich jego niedoskonałościach, jest tego dowodem. Tomasz Sikora mógłby z powodzeniem obdarować swymi przygodami jeszcze wiele osób. Żył w kilku epokach i na kilku kontynentach, poznał sławy i tych, których z reguły na ulicy staramy się nie zauważać lub wręcz unikamy. Sam także przyjmował różne wcielenia. Fotografowanie jest jak rozmowa. Nie rozmawiasz ze wszystkimi ludźmi na raz, tylko z jednym człowiekiem i ciągniesz rozmaite wątki, żeby jak najwięcej o nim opowiedzieć – tłumaczy. I taka też jest ta książka, „fotografująca” Sikorę ze wszystkich stron przy okazji oglądania jego najsłynniejszych zdjęć: ludzi, rzeczy, krajobrazów miejskich, natury od Polski przez paryskie metro po australijskich aborygenów, którzy nie fotografują się z powodów religijnych. Jak udało mu się namówić ich do zdjęć? Podobnie jak słynących ze swej niechęci do obiektywu Wisławę Szymborską i Wiesława Myśliwskiego. Skąd mocne słowa, wedle których fotograf to oprawca, a fotografowany ofiara? Czemu każdemu należy zrobić minimum trzy zdjęcia i dlaczego medialne „ścianki” to koszmar fotografowanego? Jakie doświadczenia pozwalają prowokująco twierdzić, że profesjonalizm to brak emocji i zarzynanie idei lub że studia psują ludzi? Przy słynnym zdjęciu psa, leżącego na grzbiecie wśród przechodniów, Sikora podkreśla kapitalną, rozbrajającą rolę śmiechu w naszym życiu, a przy innym wspomina surrealne kampanie reklamowe z czasów komunizmu, jak kalendarz FSO bez samochodów. Fotografia niejakiego Proroka pozwala opowiedzieć o wniknięciu w świat polskich hippisów, a podobizna Kazika Nożownika o cyrkowym sztukmistrzu, który z zasłoniętymi oczami rzucał nożami wokół kręcącej się na kole swojej partnerki – sam Sikora również odważył się być obiektem jego cyrkowego popisu – to tylko jedna z wielu przygód artysty w wiecznym głodzie życia. Artysty od siedemdziesięciu lat napawającego się jego bogactwem i gotowego na niemal każdą przygodę. Właściwie nie wiadomo, co w tej rozmowie ciekawsze. Nasza zmienna historia, której był świadkiem od powojnia i która pozwala mu w pewnym momencie opowiedzieć o tym jak został Misiewiczem PRLu i dlaczego nie chciałby fotografować ani Kwaśniewskiego ani Kaczyńskiego, czy wielki świat, którego jest obywatelem, mając w biografii 20 lat życia w Australii, czy świetnie podana filozofia istnienia z poczuciem szczęśliwości chwili, organiczną koniecznością pomagania innym i chodzeniem absolutnie własnymi drogami. Sikora o wszystkim opowiada z tak bezpretensjonalną siłą, pełną anegdot i niewymuszonej mądrości, że udziela się czytelnikowi jego niepodrabialny optymizm: - Wiesz, co zauważyłem? Że kilkakrotne powtórzenie przed zaśnięciem, nawet szeptem, ale tak, żeby słowa wyszły przez usta: „o, jak wspaniale się czuję, jak mi jest dobrze”, działa kapitalnie. - Jak? - Tak, że się budzę rano radosny. Prawdopodobnie dobre słowa zaczynają naciskać odpowiednie klawisze w mózgu.