Pełniący na pocz. XX w. funkcję prezydenta Krakowa Józef Friedlein, miał zwyczaj codziennie obchodzić cały gród Kraka na piechotę. Nie było to zadanie trudne. Przy sporej liczbie mieszkańców miasto ściśnięte w kleszczach austriackich fortyfikacji liczyło zaledwie 8 km2 powierzchni, z czego ponad 1 km2 przypadał na Błonia. Ta olbrzymia łąka pośrodku miasta służyła jako lotnisko polowe oraz rezerwa paszy dla kawalerii zajmującej w ówczesnych wojnach jeszcze poczesne miejsce. Kto chciał mieszkać poza wałami, ten musiał się liczyć z opłatami celnymi za wejście do miasta, a poza tym zmuszano go do podpisania tzw. rewersu demolizacyjnego, który zmuszał go do zburzenia zabudowań na swój koszt na każde żądanie władz wojskowych. Niewielu było więc chętnych do inwestowania poza dzisiejszym ścisłym centrum miasta. Sto lat wcześniej sytuacja wyglądała jeszcze gorzej, bo na pocz. XVIII w. Kraków dusił się jeszcze w średniowiecznych murach pokrywających się z linią dzisiejszych plant, a mimo to w mieście zamieszkałym przez około 8 tys. ludzi było sporo wolnego miejsca. Ponad 40 % jego powierzchni było własnością klasztorów, znajdujących się niemal na każdej ulicy. Dopiero tuż przed I wojną światową przygotowano plany Wielkiego Krakowa, które jednak można było zrealizować dopiero po wyzwoleniu w latach 20. Wybudowanie po kolejnej wojnie Nowej Huty i rozwój peryferyjnych osiedli zmieniło mały Krakówek z początku wieku w jedną z większych metropolii w kraju.