Byłeś/-aś kiedyś na Kubie? Podobało Ci się tam? Może jest to dla Ciebie wciąż kierunek nieznany o którym marzysz? Może jednak marzy Ci się jakiś inny?
U mnie Kuba wciąż jest na liście miejsc do odwiedzenia i mam nadzieję, że uda mi się kiedyś na nią dotrzeć. Jej klimat zawsze mnie fascynował i chciałbym zobaczyć te wszystkie malownicze miejsca na własne oczy. Jednak tym razem udało mi się przenieść na Kubę za sprawą najnowszej książki Jacka Ostrowskiego o jakże wymownym tytule „Kuba”.
„Kuba” to już dziesiąty tom z cyklu o Zuzannie Lewandowskiej. Serię śledzę od samego początku i z przykrością patrzę na to jak staje się coraz to bardziej nijaka i odrealniona.
Autor zabiera nas oczywiście do Płocka, ale i do Hawany, Santiago czy innych kubańskich miejsc. Pozwoliło mi to poczuć namiastkę egzotyki, którą tak bardzo kocham jednak to za mało, aby książka mnie zachwyciła.
Oczywiście w dalszym ciągu stylistycznie wszystko jest lekko i przyjemnie. Książkę czyta się dość szybko, ale… „Kuba” to książka, gdzie Autor mocno „popłynął” - absurd goni absurd, a wydarzenia mocno graniczą z niemożliwością. Z jednego delikatnie mówiąc beznadziejnego wątku przechodzi w drugi, a ja osobiście czułam zniesmaczenie i ogromne niedowierzanie, bo czegoś takiego po serii kompletnie się nie spodziewałam. Romans Zuzy to jakaś parodia, a Mariańskiego było mi najzwyczajniej szkoda, bo to co go spotyka przekracza nie tylko wszelkie granice, ale było dla mnie niesmaczne.
„Kuba” mocno odbiega od pozostałych części z serii i mam nadzieję, że „To co wydarzyło się na Kubie, zostaje na Kubie”. Po zakończeniu można śmiało wnioskować, że kolejny tom zdecydowanie się ukaże, dlatego mam nadzieję, że Jacek Ostrowski wróci w nim na swoją dawną ścieżkę. Lubię komedię (bo kryminałem nie można tego nazwać), ale tutaj bardziej chciało mi się płakać niż śmiać.