„Mało spaliśmy, bo nie było czasu, ciągle coś działo się, ktoś z zewnątrz przyjeżdżał. A kiedy już kładliśmy się do spania, to nigdy w tym samym miejscu i członkowie komitetu strajkowego nigdy obok siebie. Zawsze po jednej, dwie osoby w różnych miejscach, żeby nas wszystkich razem – w razie ataku – nie zgarnęli. Praktycznie to w tym czasie komitet strajkowy kierował całym miastem, można nawet powiedzieć, że i całym województwem. Zażądaliśmy na przykład od wojewody gdańskiego Jerzego Kołodziejskiego, aby wydał zakaz sprzedaży alkoholu (żeby nie stwarzać powodów do prowokacji) i on taki zakaz wydał. Tyle że ludzie z „bezpieki” wrzucali do stoczni przez płot butelki z wódką i spirytusem, mając nadzieję, że robotnicy spiją się i będzie ich łatwiej sprowokować, a potem spacyfikować. Jednak ten alkohol odnosiliśmy do szpitala stoczniowego, więc nie było u nas żadnego pijaństwa.”
Fragment książki