Lubię obyczajówki z trudnymi tematami, a nie ma trudniejszego tematu niż powolna śmierć w rodzinie, która każdego kiedyś dotknie lub dotknęła. Dobra książka może wtedy pomóc oswoić temat, poruszyć, wzruszyć, przynieść pocieszenie, wyrwać z apatii, podnieść na duchu. A tu nic. Nie przejęłam się wcale problemem, z którym musiały się zmierzyć bohaterki - z odchodzeniem rodziców. Może dlatego, że bardzo irytowały mnie tytułowe Córki - Krowy, czyli dwie dorosłe pańcie w pretensjach i z wiecznymi pretensjami do wszystkich, a przede wszystkim do siebie nawzajem. O wszystko. Było mi wszystko jedno jak poradzą sobie z życiem, wzajemną szarpaniną i tym, co im los przyniesie.
Nie wiem czy to autorka tak niezajmująco poprowadziła fabułę, czy też stępiła się moja wrażliwość lub może miałam zbyt wysokie oczekiwania. Przecież tematy z innych obyczajówek potrafią tygodniami siedzieć mi z tyłu głowy, porusza mnie np. los patchorkowej rodziny z „Żon jednego męża”, czy toksyczne relacje między matką i córką w „Łyżeczce”, a te tematy są dużo lżejszego kalibru.
Książka ani smutna, ani ciepła, ani zabawna, poruszająca, czy skłaniająca do przemyśleń lub odkrywająca jakąś prawdę. Tylko „oczywista oczywistość": każdy ma swoje problemy, nawet skłócone ze sobą rodzeństwo w obliczu śmierci rodziców dojdzie ze sobą do porozumienia, odchodzenie bliskich to proces najsmutniejszy, a polska służba zdrowia działa wiadomo jak, choć zdarza się czasem przystojny doktorek. Co tu odkrywczego?
Żeby choć pięknym językiem książka była napisana! Lub choćby bardziej adekwatna i nie-filmowa okładka. Lektura tylko wkurzała i nudziła, ale dałam radę, dobrnęłam do końca. Debiutu nie uważam za udany. Na kolejną książkę autorki raczej się nie natknę, bo to zdaje się jej jedyne powieściowe dzieło.
PS. Filmowa okładka nie dawała mi spokoju, poświęciłam jeszcze trochę czasu i właśnie skończyłam oglądać film. Jak z nieatrakcyjnej książki można wykręcić taki fajny film? Zasługa aktorów? Drobnych zmian w scenariuszu? Oceniam łącznie za książkę i film. (4+8):2.