„Moje drzewko pomarańczowe” to historia o małym, pięcioletnim chłopcu Zeze - dziecku bardzo inteligentnym, który pomimo swojego bardzo młodego wieku dużo wie o życiu . Poznał już co znaczy głód, bieda, smutek i cierpienie.
Czy można być dorosłym mając pięć lat?
Chłopiec jest wrażliwy i szalony oraz jak każde dziecko raz bywa łobuziakiem, innym razem aniołem. Mały Zézé stara się rozumieć problemy swojego bezrobotnego ojca i oczekiwania maleńkiego brata, ale jego potrzeb nie dostrzega prawie nikt. Pięciolatek na całe dnie znika z domu, ale jeśli ma ze sobą skrzyneczkę pucybuta, nikt go nawet nie szuka, nie zastanawia się gdzie jest - przecież idzie do pracy. Przez ruchliwą ulicę przeprowadza go czasem dziewięcioletni brat, jeśli akurat ma wolny czas, jeśli nie - maluch musi radzić sobie sam.
Zézé jest dzieckiem bitym i poniżanym. Nie dzieje się tak z braku miłości, a raczej z powodu tego, że dorośli nie radzą sobie z własnymi problemami. Jego ojciec załamał się psychicznie z powodu utraty pracy, matka pada ze zmęczenia, a siostry musiały rzucić szkołę dla wykonywania zajęć domowych (prania, prasowania). Jedynie jedna z sióstr i młodszy braciszek okazują mu trochę uczucia. W szkole Zézé pilnie się uczy i uwielbia swoją nauczycielkę. Chłopiec jest zbyt dojrzały jak na swój wiek, nie ma przyjaciół wśród rówieśników, ponieważ szuka ich wśród dorosłych, a emerytowany wujek Edmundo jest jego autorytetem. Zézé tak bardzo chciałby być do niego podobny, nosić muszkę, być poetą i... emerytem. Chłopiec docenia każdy przejaw dobroci, ciepły, miły gest wykonany w jego stronę - rozmowy z wujem Edmundo, przyjazną dłoń nauczycielki, sympatię sprzedawcy piosenek oraz przyjaźń z Portugalem, w towarzystwie którego czuje się szczęśliwy. Znajomość ta odmienia jego smutne życie, które odtąd nabiera kolorów.
Zézé ma niezwykłą wyobraźnię, w jego piersi wibruje głos ptaszka, stworzył sobie własny świat, w którym rozmawia z drzewkiem pomarańczowym – powiernikiem najgłębszych tajemnic, dla swego młodszego braciszka Króla Louisa ze zwykłego kurnika stworzył kolorowe ZOO. Tam czarna kwoka, którą potem zjadł w rosole była panterą, a ogród na czas zabawy zamieniał się w Europę. Te wyimaginowane miejsca pomagały mu oderwać się od smutnej rzeczywistości i stwarzały namiastkę beztroskiego dzieciństwa. Chłopiec ofiaruje innym swą miłość, ale niewiele dostaje w zamian. Zézé jednak się nie poddaje i pragnie ocalić w sobie dziecięcy zachwyt nad światem.
„Moje drzewko pomarańczowe” to piękna, przejmująca opowieść o tym, jak rodzi się czułość, jak ważne jest dobre słowo, miły gest w życiu każdego człowieka, tym bardziej dziecka. Już odrobina dobroci potrafi przywrócić chęć do życia, spowodować aby nabrało ono kolorów. Okazane dziecku uczucie może zmienić trudne, smutne dzieciństwo w namiastkę nieba.
"Zabijać to nie znaczy wyjąć rewolwer jak Buck Jones i zrobić pif-paf! To wcale nie tak. Można zabijać w sercu. Po prostu przestać kogoś kochać. I wtedy ten ktoś umiera."
Książka swoim klimatem, urokiem i życiową mądrością przypomina „Małego Księcia”. Mnie wzruszyła do łez i zapadła głęboko w serce. Przeczytajcie ją koniecznie, jeśli dotąd nie
mieliście okazji. Naprawdę warto. Dalsze losy Zézé znajdziecie w powieści pt. "Rozpalmy słońce".
Polecam.