Wróciłam do Głuszyna i od razu poczułam polską gościnność. No bo wiecie, kosmici pojawiają ze wszech stron, to i ludzi się nazjeżdżało, i ugościć ich trzeba. Tym razem na tapet autorka wzięła kosmitów. Dlaczego? Bo kosmici mogą wszystko, ot co. W każdym razie we wsi ich pełno, jak wynika z opowieści mieszkańców. A ci to mają do powiedzenia! Plotki, wymysły, szalejąca wyobraźnia. Atrakcji wszelkiej maści w Głuszynie nie brakuje. Jak różne i odległe sytuacje, przypadki i wpadki potrafi autorka ze sobą połączyć w przezabawny sposób, to się w głowie nie mieści. Ubiera w słowa wręcz irracjonalne zbiegi okoliczności i serwuje od śniadania do kolacji, a nawet nocą.
Co tym razem Iwona Banach podała w niepowtarzalnym, indywidualnym sosie własnym? Kosmitów, 5G, Facebook, briefingi pod sklepem, męskie ego, romantyczne zaloty, ślepą miłość, przepisy kulinarne z Internetu, kosmetyki, manifestacje, anonimy, donosy, rodzinne patologie i inne takie. Jednak przede wszystkim autorka piętnuje Polaków i ich wady. Na pierwszy plan wysuwa się głupota ludzka, naiwność, na drugi plotkarstwo, zaściankowość, zazdrość. Dorabianie teorii i ideologii kroczy tuż obok. Sprowadzanie wszystko do swojej prawdy zostaje krok z tyłu. Nie brakuje miłości i romantyzmu w pełnej krasie. Żądzy pieniądza też nie. A płaci się… za wszystko. Powieść Iwony jest nie tylko śmieszna i zabawna, ale i prześmiewcza, zaserwowana w niebanalny sposób. Mina rzednie, gdy spod grubej warstwy śmiechu wyłania się prawdziwy obraz rodaków.
Jest intryga, zawiła i nieoczywista jak na Instytut Kosmitologiczny i badania naukowe przystało! Na Głuszyn też! Morderstwo świeżutkie podane w zbożu. Żeby było zabawniej i bardziej morderczo, powraca stara zbrodnia. Sprawa Paciorkowych żon ma się całkiem nieźle mimo przedawnienia. Sabina, miłość aspiranta Andrzeja Balickiego, mnoży zagadki, a starsza aspirant Lidia Czubajko żąda wyników. Stara Balicka, Kudasiowa, Racuchowa wymiatają swoim kombinowaniem i wprowadzaniem planów w czyn. Stefankowi, Mirelli i Dżesice też nic nie brakuje, choć bije ich na głowę Maryśka.
Co tym razem Pinda nawywija? Jak nie ratlerek, to bernardyn… Ot, zdziczały pies z tej papugi. Wzbudza popłoch szczekaniem i nie tylko. Pinda potrafi nieźle przyłożyć, jak ktoś jej podpadnie. Tym razem i ona podpada. To niebieski przestępca z paskudnym charakterem. Koszmar w ptasim wydaniu, ale za to z jaką osobowością! Uwielbiam Pindę za całokształt. Za wredoctwo i urok osobisty. Podziwiam jej umiejętności lingwistyczne i psie akcje, bo ktoś ją nieźle wyszkolił. Zaskoczyło mnie, co to ptaszysko potrafi.
Całość jest niezwykle barwnie i plastycznie opisana. Bohaterowie wywołują salwy śmiechu już samym pojawieniem się. Sytuacje bawią do łez. Teksty rozwalają!
„Morderstwo na śniadanie” poleca się na wakacje. Lekki, kosmiczny posiłek z morderstwem, podlany inteligentnym humorem, podany latem smakuje wybornie. Smacznego!