Pół roku temu trafiłam na informację o przymusowej pracy uczniów uzbeckich przy corocznych zbiorach bawełny. Teraz, współcześnie. Było to w książce pod wymownym tytułem "Dlaczego narody przegrywają?". Parę zdań o Uzbeksitanie wryło mi się w pamięć i kiedy trafiłam na "Może (morze) wróci", nie zastanawiałam się długo.
Książka jest czymś pomiędzy relacją z podróży a reportażem, trudno mi ją jednoznacznie określić. Owo morze w tytule to Aral, wielki zbiornik wodny na wschód od Morza Kaspijskiego, dla mnie duża niebieska plama na terenie byłego ZSRR. I podobno tego morza już nie ma, wyschło. Kiedy chodziłam do szkoły jeszcze było, kwitło rybołówstwo i turystyka, a teraz zostały smętne trzy zbiorniki odległe o ponad sto kilometrów od portów rybackich. Niesamowita i przerażająca historia. O tym głównie pisze Bartek Sabela i o Uzbekistanie samym w sobie. Nie czarujmy się, o tej części Azji nie wiedziałam praktycznie nic - nazwy Taszkent i Samarkanda coś mi mówiły i wiedziałam o dyktaturze Karimowa. Tylko tyle. A kraj ma wielowiekową historię, ciekawą kulturę i wciąż wiele do zaoferowania. Z relacji autora wyłania się obraz kraju biednego, pechowego, ale pełnego przyjaznych ludzi, szczególnie dobrze nastawionych do Polaków. Napisane to jest lekko i z humorem, szczerze mówiąc, trudno mi się było oderwać. Co ważne, autor wydał mi się sympatycznym człowiekiem, nie udaje wielkiego podróżnika ani znawcy kultury uzbeckiej.
Sama katastrofa ekologiczna, spowodowana realizacją chorego pomysłu Chruszczowa, żeby uprawiać bawełnę na pustyni, poraża skalą ludzkiej głupoty. W zasadzie pokazuje, że gdzie władza jest wystarczająco silna, nie ma rzeczy niemożliwych, choćby sensu w jej zamierzeniach nie było wcale. Zobaczcie zdjęcia w Internecie, mapki sprzed 40-50 lat i z czasów obecnych. Polecam gorąco.