Przeszukiwałam zasoby Wolnych Lektur w poszukiwaniu innej pozycji, a w ręce wpadła mi "Nasza szkapa" - ta właśnie nowelka, która straszyło się od lat polskie dzieci i jest jednym tchem wymieniana wraz z innymi znienawidzonymi lekturami szkolnymi. Chciałam sprawdzić, jak odbiorę "Szkapę" po latach.
Po pierwsze okazało się, że prawie nic nie pamiętam z fabuły. Myślałam, że szkapa pracowała w kopalni, gdzie padła z głodu :-/ Jedynie urywki o wyprzedawaniu domowych sprzętów wydawały mi się znajome.
Nowela jest smutna, pokazuje beznadziejne losy biednej rodziny żyjącej gdzieś w Warszawie pod koniec XIX wieku. Życie 'z łapy do papy' byłoby w ich przypadku szczytem szczęścia. Nie starczało na jedzenie, lekarstwa, opał, odzież. Ludzie nie byli sobie życzliwi (może nie mieli czym się podzielić), żerowali na cudzym nieszczęściu bez skrupułów - nie tylko Żyd tzw. handel ale także dobry znajomy, ojciec chrzestny jednego z chłopców.
Nie ma tu happy endu, żadnego pocieszenia. Dla mnie najbardziej przejmującą była scena, kiedy ojciec grał na harmonijce i wspominał z umierającą żoną dawne, lepsze czasy.
To nie jest książka dla dzieci, to nie jest książka dla matek. Myślałam przez moment: dlaczego dzieci nie pójdą do pracy w fabryce? Obiad by chociaż dostały. Ale nie mnie oceniać, nigdy głodna nie chodziłam.
"Naszą szkapę" czyta się szybko, nie zajmie wam dużo czasu. Warto było przeczytać, żeby spojrzeć z innej strony na tę historię i na swoje dostatnie życie.