Nie jest to pierwsze moje spotkanie z lekturą Barbary Freethy i nie powiem, ale ma naturalny sposób wciągania czytelnika w fabułę. Z pewnością zawdzięcza to lekkiemu stylowi oraz niewymuszonej koncepcji przedstawiania bohaterów w pewnych układach. Na plus przemawia tez stopniowanie napięcia podnoszącego się wraz z kolejnymi rozdziałami książki i odkrywaniem nowych komplikujących sytuacji.
Jednak w przypadku "Nie mów nic" jest też trochę przewidywalnych momentów i zanim coś staje się faktem na łamach stron, czytelnik wcześniej domyśla się tych właśnie rozwiązań. Koncepcja zbudowania zagadki wokół starego zdjęcia może nie od razu podsunęła mi jakie będą następstwa, ale w momencie pojawienia się syna fotografa łatwo mi było przewidzieć, jak mogą potoczyć się przynajmniej niektóre wątki. Na pewno wplątanie do akcji agentów KGB i przedstawienie całego splotu wydarzeń w stolicy Rosji już tak oczywiste nie było. Zatem jest masa zdarzeń, które przemawiają za nietuzinkowością tej powieści, dobrze trzymają nas na miejscu i pozwalają oczarować się aurą tajemniczych posunięć autorki. Ale jest też druga jej strona, kojarząca mi się nieco z harlequinowskim wydaniem romansu.
W sumie mogę powiedzieć, iż w przeważającej części jest to jednak sensacyjno-przygodowa niż romansowa pozycja, z szybkim przebiegiem - gdyż całość zamyka się raptem wciągu kilku dni - i wieloma "atrakcjami" po drodze. Ostateczne rozwiązanie przychodzi, jak to zazwyczaj bywa w takich powieściach, na ostatnich stronach książki. I mimo całego zapału podczas czytania i wyczekiwania, jak to się zakończy, mam po zamknięciu książki właśnie to nieodparte uczucie, że wiele w treści było tak irytująco przewidywalne.