Pierwsza w życiu książka, którą dosłownie zaczytałam na śmierć. W końcu zbuntował się nawet introligator, bo ile razy można oddawać do naprawy tę samą książkę? Obecnie, wersja papierową przechowuję jako coś w rodzaju relikwii a zaczytuję się wersją elektroniczną. "Nie taki straszny wilk" to klasyczny wyciskacz łez. Łez śmiechu, co należy podkreślić. Słodko-gorzkiej opowieści Mowata o podglądaniu wilczej rodziny, gdzieś w środku niczego niemalże od pierwszej strony towarzyszy śmiech, kwiki, wycie oraz regularny rechot czytelnika. Mistrzostwo pióra i gawędy level hard. Ale gdzieś, pod suto okraszonym dowcipem płaszczykiem wesołości unosi się pełna goryczy refleksja nad smutnym losem niezwykłego zwierzęcia. Co prawda książka powstała w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, co prawda przez ostatnie pięćdziesiąt lat człowiek jakby zmądrzał i jakby bardziej doceniał naturę (choć niekoniecznie), nie mniej, dalsza egzystencja wilka nadal rysuje się czarnych barwach. Chcę wierzyć, wierzę, że dzięki książce Mowata przyszłość gatunku canis lupus stanie się ciut jaśniejsza.