Co zrobić, by książkę z rodzaju sympatycznych acz pospolitych obrzydzić jeszcze bardziej?
Jak sprawić, by na samą myśl o wzięciu do ręki romansu historycznego Harlequina romansoholik otrząsał się ze wstrętem? Jak by to bardziej spieprzyć? Jak jeszcze...?
Weźmy autorkę, piszącą całkiem dobrze. Weźmy cykl jej książek, ogólnie - całkiem przyzwoity. Wybierzmy część napisaną najlepiej i oddajmy w ręce niedouka oraz profesjonalnego partacza. Niech pracują na ekstra premię, a za efekt "WOW" - dodatek specjalny.
Taki jest właśnie Niebezpieczny urok księcia Montrose'a w polskim wydaniu.
Wspólne wydaliny tłumaczki dwojga nazwisk ("nastąpiło uwolnienie bardziej ulewnego deszczu, który (...) się obijał...")* i redaktorki/opiekunki serii ("Nie będę udawać, nie będę sprzedawać bęne dę fałszywej wersji wydarzeń")**, która bije kolejne rekordy zawodowej niekompetencji zamieniły wdzięczne poczytadło w hałdę mierzwy.
Zaś romansoczytacz zapłaci pełną cenę za ten grosza niewart romans ekskremalny - bo tym razem wydawnictwo Harper Collins Polska dołożyło starań, by przeczołgać czytelnika przez własne szambo górnolotnie nazwane pozycją wydawniczą.
*) fragment książki
**) jak wyżej
Więcej perełek z książki w Bibliotece Idiotyzmów. Dużo, dużo więcej. >:[