Kilka pokoleń kobiet przekazujących sobie obojętność zamiast ciepła, troski i miłości. Kobiet, które nie potrafią okazywać uczuć, a są silnymi, ambitnymi osobowościami. Bycie niechcianą przez własną matkę buduje od najmłodszych lat emocjonalny chłód emanujący później w stosunku do własnego dziecka. Zaniedbywane emocjonalnie, pozbawione takiego wzorca tworzą kolejne kopie schematu. Nazywanie tego zjawiska genem niechciejstwa brzmi niezrozumiale, a wydaje się być niczym innym jak spychaniem odpowiedzialności na biologię, na czynniki, na które nie mamy wpływu, a przecież tak nie jest.
"Niechciane" to wielowątkowa powieść z licznymi skokami w czasie, co nie stwarza dysonansu. Jednak brak bliższych odniesień międzypokoleniowych wprowadza sztuczność i brak spójności między rodzinnymi wątkami. Wydaje mi się, że jest też spore nagromadzenie nieszczęść, jakie dotykają bohaterki i czyżby tylko po to, by podkreślić zasadność głównej przesłanki w lekturze?
A może te wszystkie kataklizmy mają przede wszystkim wyciskać u czytelnika łzy i maksymalne poruszenie? W każdym razie historie poszczególnych dziewcząt stanowią swoistą odrębność. Są jak opowieść potrzebna na jeden odcinek tego serialu. I tu mam dylemat, bo z jednej strony takie potraktowanie tej historii, gdzie poświęcono miejsce do zapoznania nas z losami konkretnej bohaterki, podoba mi się. A z drugiej taki scenariusz nie ukazuje głębszych interakcji między pokoleniami, na czym mocno traci opowieść. A okraszenie zakończenia - czymś w rodzaju pojednania - spotkaniem przy łożu seniorki to jedynie podkreślenie, że nawet wyboiste drogi prowadzą do domu i wszystko może się zdarzyć. Happy end!
Toksyczne relacje z matką są godne ukazania w szerokim spektrum następstw jakie mają miejsce w dalszym życiu kolejnego pokolenia, a jednak mało jest w naszej literaturze takich odniesień oraz uczciwego potraktowania tematu. Od biedy można przeczytać "Niechciane" by potem, mając sprecyzowane oczekiwania, poszukać ciekawszej lektury w tym temacie.