Współczesny kult sukcesu kusi podstępnie, aby w literackiej Nagrodzie Nobla widzieć coś w rodzaju olimpiady lub mistrzostw świata w sztuce pisanego słowa. Były kiedyś czasy, kiedy przy okazji igrzysk olimpijskich rzeczywiście urządzano premiowane medalami konkursy literackie. W roku 1928 taki złoty medal otrzymał podczas olimpiady w Amsterdamie Kazimierz Wierzyński (za Laur olimpijski). „Sportowe” podejście do Nagrody Nobla to postawa dzisiaj jednak bardziej rozpowszechniona wśród czekających niecierpliwie każdego roku na werdykt Akademii krytyków, wydawców, dziennikarzy, wśród literackiej „gawiedzi”, aniżeli wśród samych pisarzy czy szwedzkich akademików, choć Tomasz Mann jeszcze w 1929 roku po przyznaniu mu tej nagrody mówił z całkowitą powagą o „nagrodzie światowej” (Weltpreis), o „światowej sympatii” (Weltsympathie), której była ona dla niego wyrazem. W obecnych czasach raczej nie powtórzy tego żaden z żyjących laureatów nagrody czy z przyszłych jej odbiorców. Kult sukcesu, mentalność konsumpcyjna i medialny charakter dzisiejszego społeczeństwa komercjalizują ją jednak globalnie, nawet jeśli sami laureaci usiłują się temu przeciwstawić, nie pojawiając się na przykład na uroczystości jej wręczania. Tak uczyniła choćby Elfriede Jelinek w 2004 roku. Do samej nagrody wszelako pisarze mają generalnie stosunek pozytywny, bo poza Jeanem Paulem Sartre’em nikt jeszcze nie odmówił jej przyjęcia (Borysa Pasternaka sowieckie władze w 1958 roku do tego zmusiły), a większość zdaje się dzielić pogląd hiszpańskiego noblisty z 1989 roku, José Camilo Celi, który wyznał z rozbrajającą szczerością, że „gdyby sam miał o tym decydować, też by ją sobie przyznał”. (Ze Wstępu)