Trylogia Zła to jedna z moich ulubionych thrillerowych serii, więc czułam się w obowiązku przeczytać kiedyś Obietnice Mroku. Przysiadłam do zdobytego egzemplarza z dużym entuzjazmem i… już zaczęłam mieć złe przeczucia po pierwszych 54 stronach. Niestety słusznie.
Jest to dużo bardziej obsceniczna i wulgarna książka, gdzie nie masz cienia powodu do lubienia głównego bohatera, który ma najwyraźniej kryzys wieku średniego i zamiast zrobić z tym coś mądrego, to szuka wrażeń. Chattam moim zdaniem zdecydowanie ‘’przefantazjował’’ w tej książce i nie czytało się tego przyjemnie. Czułam się trochę jakbym miała przed oczami ‘’Dziewczynę z sąsiedztwa” Ketchuma, gdzie książka uciekła w skrajność i to kompletnie niepotrzebną i nie dodającą wrażeń. Szokowanie dla szokowania. Naprawdę niezbyt mam ochotę wiedzieć, że głównego bohatera podnieciło nagranie gwałtu.
Inny przykład dialogu wypowiedzianego przez detektywa: ‘’dziewczyna była bardzo zadbana, miała fantastyczne, zgrabne ciało. Dlaczego miałaby masakrować twarz, na pewno też ładną?” no nie wiem, panie DETEKTYWIE myślę, że samobójcy niekoniecznie się zastanawiają czy będą dobrze wyglądać po śmierci. Dziwiło mnie też, że nie próbowano szukać prochu na rękach.
Dużo zbędnych wykrzykników w dialogach i jakieś dziwne refleksje bohaterów, a na dokładkę stawianie mężczyzn w najgorszym możliwym stereotypowym świetle.
Przy wędrówkach po podziemiach miałam wrażenie, jakbym czytała jakieś horrorowe fantasy albo książkę aspirującą na horror, bo strasznie to było wszystko ‘’rozdmuchane” i wyolbrzymione.
Bardzo chciałam być zadowolona z tej książki, a tymczasem nie rozumiem skąd te wysokie oceny i nie ufam nikomu kto twierdzi, że to książka lepsza niż jakakolwiek część z Trylogii Zła. Plus jedynie za tempo historii i jednak zaskakujący mnie plot twist pod koniec, chociaż samo zakończenie mnie zirytowało