„Wiesz, kiedy twój dzień jest udany? Kiedy dwumiesięczna hipopotamiczka ciumka ci palce."
Nie był to tytuł ociekający lukrem, a jednak twarz bolała mnie od uśmiechu. Patryk Pufelski z niebywałym wdziękiem opisał swoją codzienność — barwne sylwetki członków rodziny i przyjaciół, codzienne życie ZOO, subtelnie uchwycone wydarzenia w państwie, społeczeństwo żydowskie i akcenty queerowe. Swoje zapiski wysłał na konkurs pamiętników osób LGBTQ+, ale spodobały się na tyle, że zamiast stać się częścią „Cała siła, jaką czerpię na życie“, zyskały własną przestrzeń. Początkowo zaskoczyła mnie ta decyzja, ale po zaznajomieniu się z „Pawilonem małych ssaków“ już nic mnie nie dziwi. Wręcz przeciwnie. Jestem wdzięczna za ten krok. Bo wydawnictwo Karakter dało nam niestandardowy tytuł, który jest plasterkiem na duszę, choć ma w sobie gorycz czy frustrację. Głównie wypełnia go jednak czułość.
Od 2013 do 2022 dzieje się jednocześnie niewiele i wiele. Przemijanie najmocniej widać w opisach codzienności w ZOO lub powolnym odchodzeniu starszych pokoleń. Pufelski zmienia miejsca zamieszkania, sytuacja w kraju czy na świecie wciąż ulega zmianie i nic nie stoi w miejscu, a jednak... Jest w tym pewna stateczność. Są pewne rytuały i powtarzalność, która dodaje całości uroku. Nawet, gdy nadchodzi pandemia i wybucha wojna w Ukrainie, więc pojawia się wiele trudnych emocji, wciąż da się odnaleźć w tym coś kojącego. „Pawilon małych ssaków" to bowiem pamiętnik zwykłego-niezwykłego człowieka, który nie próbuje niczym szokować. Nie daje rad na życie, nie poucza... Po prostu pisze jak jest i jak on się z tym czuje. Co myśli i co robi. Ma to ogrom uroku.
Wcześniej nie byłam fanką pamiętników, które nie mówią szczegółowo o wydarzeniach równie ogromnych jak wojenne doświadczenia, ale teraz zmieniło się wszystko. Teraz mam serduszka w oczach na widok tej zielonej okładki.