Akcja się wlecze, bo zanim trafisz na Pierścień są urodziny, zbiorowisko, planety i tak dalej. Niektórych czekanie może zmęczyć, no mnie akurat nie. Ja tam nigdy nie byłam wielką fanką wartkiej i napiętej akcji, strzelanin i fajerwerków. I wolałam kosmiczne dysputy o życiu niż całą otoczkę 'łaa! kosmos! ciesz się!" A tu?
Trochę uboga ta ekspedycja, spodziewałam się bardziej flotylli z naukowcami, wojskiem i taką blondynką w białek kiecce, która piszczy i wszystkiego się boi i przeżyje, a jej biała kiecka nawet plamkę błota nie spotka (chociaż jest Nessus, ale łon to szalone jest. No i Teela, ale akurat jej przypadłą klasyczna rola kobiety lat 70). Za to jest czwórka i już rozumiem, że gdyby było ich więcej, to byłoby tłok.
A potem trafiasz na Pierścień, niby nie-lądując, ale jednak wpadając na górę (nie mogę, góra, a 'góra', że tego od razu nie zauważyłam) i definitywnie pozbawiając się drogi ucieczki. Z tym, że ta droga pojawia się pod koniec powieści i przychodzi wrażenie 'to po jaką cholerę tyle się tłukli, skoro rozwiązanie było tak blisko?'. Może po to, by pooglądać co na tej megastrukturze jest. A jest sporo i chociaż nie wszystko potrafię sobie wyobrazić, to opisy robią wrażenie.
Książka kończy się tak... niespodziewanie. Nie wiem, czy ucieczka się udała. Nie wiem, czy przeżyli. Nie wiem, nie wiem, chociaż patrząc na to, że jest część następna - wiem ;) Miałam wrażenie, że w ostatnich rozdziałach nasza grupa była coraz bardziej zmęczona....