Autor dokonał rzeczy niezwykłej. Pokusił się o literacki portret osoby, która nie dawała mu spokoju, i taki portret stworzył. A może raczej - wychodził go, wyrozmawiał i wydobył ze zbiorowej pamięci środowiska. Z książki wyłania się postać artysty z końca XX wieku. Jak pisze autor - "udręczona twarz człowieka, który rozumie zbyt wiele, bez trudu zmieniająca się w butne oblicze zalewającego świat chamstwa". Postać artysty żywiołowego i tajemniczego. Ktoś skupiony na sobie i zaśmiewający się w knajpie, skandalista i tytan pracy, żyjący w tajemniczej przestrzeni między naturalizmem a jakąś matematyczną perfekcją rysunku stwarzanej kreacji. To wszystko Roman Wilhelmi. Aktor i AKTOR, od debiutu aż do ostatnich chwil walki z chorobą. Choćby dlatego warto przeczytać to opowiadanie o nim. Wielogłosowe i niejednoznaczne, jak powieść. Zobaczymy Wilhelmiego w stu parach oczu: Marka Kondrata, Janusza Gajosa, Macieja Prusa, Tomasza Zygadły, Igi Cembrzyńskiej, Henryka Talara, Kazimierza Kutza. Przeczytamy też, co mieli o nim do powiedzenia pisarze i krytycy - Jerzy Andrzejewski i Anna Tatarkiewicz, Henryk Worcell i Krzysztof Teodor Toeplitz.