Pierwsza myśl: Jak na wiktoriański romans, bohaterowie posługuję się językiem, bardzo hmm... nam współczesnym. Dupek? Poważnie? Aż trudno uwierzyć. Ktoś wie jak to właściwie z etymologią dupka jest?
Pomijając myśl nieskromną i nieuczesaną - "Romantyczny książę" wstrząsnął mną umiarkowanie. Powiedziałabym, że jest taki pół na pół. Nawet więcej: Może być. Owszem, czyta się lekko i zapewnia przyjemnie spędzony wieczór (lub - jak w moim przypadku - popołudnie); brawurowo pociągnięta akcja sprawia, że od lektury odrywałam się z trudem, ale...
Ale bardzo szkoda, że "Księciu" pary staje tylko do połowy. W chwili, gdy romans nabiera ognia i rumieńców a romansowa ja oblizuje palce - "Książę" flaczeje i zaczyna kuleć na obie nogi by pod konie okuleć i na siedzenie. Dopóki rzecz dotyczy Izzy i Ransoma - fabuła trzyma poziom i ma jakiś sens. Jednakże im więcej komplikacji i osób trzecich - solidnie wyglądająca konstrukcja zaczyna się sypać. Zupełnie jak mury Gostley Castle. Jakby autorka drobiazgowo rozplanowała wiodącą parę lecz zabrakło pomysłu na to, co wkoło i dalej.
Pozornie nieszkodliwy hapenning zmienia sympatyczny romans w szaloną hucpę; miejscami zabawną, trochę gorzką, nie mniej jakby doklejaną na siłę.
Można oczekiwać, że główną osią będzie horrendalne nieporozumienie i jego następstwa, ale temat właściwy pojawia się właściwie znikąd, rzucony mimochodem. Jak dla mnie - powód ważny, potraktowany po macoszemu i zbyt lekko. A może to moje mylne wrażenia. Nie minę się z prawdą twierdzeniem, że na dobrą sprawę cała ta z lekka naciągana szopka ociera się o dom wariatów. Zasapałam się próbując dotrzymać "Księciu" kroku. Nie, nie mam pretensji. Wbrew pozorom, książkę czyta się całkiem dobrze. Co prawda nie trafiła na listę "zawsze i wszędzie", ale jako pierwsza część cyklu pozostawia pozytywne wrażenie. Miło będzie do niej powrócić za jakiś czas. Dłuższy czas.