„S@amotność w sieci” można z powodzeniem zaliczyć do kategorii książek, które udają lepsze niż są. Autor dwoił się i troił dodając dużo (czasem nawet ciekawych) opisów naukowych, dwa razy więcej tragedii i zakrętów losu, a i tak wyszło jak wyszło – czytelnik otrzymał bardzo przeciętną, melodramatyczną obyczajówkę, czasem ocierającą się o grafomaństwo*.
Moje podstawowe pytanie do tej książki brzmi: czy J.L. Wiśniewski jest naprawdę znawcą kobiet? Kreacja głównej bohaterki jest bardzo uboga. Tak na dobrą sprawę nie poznajemy jej życia, jej pobudek. Mi osobiście jawi się ona jako pusta znudzona żona „zarabiającego” męża, która sama nie wie co zrobić ze swoim życiem i nie zważa na uczucia innych. Coś jak pani Bovary – chociaż porównanie niezbyt adekwatne, bo książka Gustave’a Flauberta jest o całe galaktyki literackie od „S@motności w sieci”.
Sprawa ma się całkiem inaczej z głównym bohaterem – o nim Wiśniewski pisze nader ochoczo. Jakub jest chodzącym ideałem: inteligentny, uczynny, po ludzku dobry człowiek, którego spotkało bardzo dużo nieszczęść. Mamy więc go lubić, kibicować mu. Pojawia się tu pewien schemat – najsympatyczniejszy bohater ma najbardziej „pod górkę” i oczywiście musimy się spodziewać wielkiego dramatu z jego udziałem. Przed totalną katastrofą książkę ratuje zakończenie, które nie jest cukierkowe, więc wrażliwy czytelnik uroni przy nim łezkę (pewnie nikogo to nie interesuje, ale ja nie uroniłam).
Czytając książkę w 2021 roku jak na dłoni widać postęp, jaki dokonał się na przestrzeni lat w dziedzinie informatyki. Dzisiaj kochankowie (czy pretendenci do tej roli) nie muszą już czekać na pójście do pracy, aby mieć dostęp do Internetu. Jest to ciekawy znak naszych czasów, swoiste kalendarium postępu. To chyba jedyny znaczący plus tej publikacji.
Chyba mi nie po drodze z twórczością J.L. Wiśniewskiego i dla swojego dobra zakończę tę literacką wycieczkę na tej książce jego autorstwa. A innym zdecydowanie nie polecam.
*Autor serwuje nam kilka prawd życiowych i złotych myśli, jak ta, że wizyta u fryzjera to doświadczenie bardziej intymne niż wizyta u ginekologa…