Sekret jest spisany w liście, który winien być otwarty po śmierci Jan-Paula, jednak ciekawa to sytuacja, kiedy do odkrycia znaleziska dochodzi przypadkiem i to w czasie, gdy mąż nadal żyje. Niestety zaraz po pierwszym rozdziale, sprawa listu schodzi na dalszy plan. Gdyby zdarzyło się inaczej i Cecylia od razu otworzyła go, to z 500-stronicowej powieści mogła by zaistnieć jakaś połowa. Zatem czas między odkryciem znaleziska, a jego odczytaniem zostaje wypełniany, ale nie samym oczekiwaniem i podejmowaniem decyzji, a opisaniem relacji innych bohaterów. Przyznam szczerze, chyba po raz pierwszy podczas czytania obyczajówki wpadłam w taką dezorientację. Bo o ile przedstawiane zajścia mają sens, opisują pewną rzeczywistość i losy przedstawianych sukcesywnie bohaterów, to nie czuje się silnych emocji między tym wszystkim. Autorka nagle zostawia Cecilie z jej rozważaniami i przechodzi do Tess, postawionej od razu w trudnej sytuacji. Trzeci rozdział i mamy kolejną kobietę w obliczu zachodzących zmian w jej życiu.
Pomyślałam, że tu będzie się działo! Przeplatanie, jak do tej pory, niezależnie losów tylu osób musi przecież coś znaczyć i ostatecznie wypełnione zostaną luki. Przy założeniu, że autorka potrafi dokonać tego sprawnie, bez nużących wstawek, niepotrzebnych opisów i wszystkiego tego, co może czytelnika zmęczyć, to fabuła popłynie szybko i interesująco. Niestety, jeśli o mnie chodzi, to przedstawienie pierwszego dnia wypada najlepiej , a potem ślimaczy nam się droga przez wtorek, środę, czwartek...
Jest szkielet składający się z rozbudzającego apetyt wstępu i podsumowującego zakończenie przypadający na święta Wielkanocne, a środek wypełniony watą, ciężkostrawną, ciągnąca się watą. Im dalej przedzierałam się przez myśli bohaterów, tym większą jałowość owych wynurzeń odczuwałam. Po około czterystu stronicach watowanej treści trudno zadowolić się takim, a nie innym zakończeniem.
To mogłaby być świetna historia, tak rewelacyjna, że nawet nieświadomie zaczęłoby się płakać nad losami poszczególnych bohaterów, ale została niekorzystnie ubrana w słowa, fabularnie rozwleczona, z dodatkiem wielu miałkich faktów, zbędnych elementów emocjonalnych, które tylko nadmiernie obciążyły ramę całości. Lektura, którą można przeczytać, taka, która może być na te długie jesienno-zimowe wieczory, ale nie zapewni satysfakcji wyrobionemu czytelnikowi.
Na koniec napisze sobie - WoW!Kobieto przeczytałaś to! że też nie było ci szkoda czasu. Naprawdę podziwiam osoby, które zobaczyły w tej książce tak wspaniałe treści, ze wspaniałą galerią obsady, bo to oznacza, że mają bogatą wyobraźnie, a ja idę po najmniejszej linii oporu i za nic nie dostrzegam potencjału opowieści. Ale jestem skłonna przeczytać tą treść jeszcze raz, pod warunkiem, że ktoś inny zabierze się za jej redakcję, nada temu charakter i soczystości, która przyciągnie i nie pozwoli książki wypuścić z rąk, aż po rozstrzygnięcie.