Wraz z ostatnimi tomami autor doszedł do perfekcji w sztuce wodolejstwa, co osiągnął dzięki licznym wydarzeniom z poprzednich części, które zostały dokładnie odświeżone oraz doniosłym argumentom, które zostały tysiąc razy powtórzone. Skaza ta dotknęła również dialogi, które niepokojąco często przypominają oracje ... równie często zupełnie niepotrzebnie wydłużane. Przez to wszystko, można spokojnie przebiegać wzrokiem spore partie tekstu albo usypiać w trakcie ich pokonywania. Jakby tego było mało, kiedy bliżej niż dalej końca serii, Goodkind pełnymi garściami serwuje nam "odgrzewane kotlety" z wcześniejszych tomów lub stare i dobrze znane rozwiązania. Przewidywalne postacie tylko zacieśniają ten krąg nudy. Co za dużo to nie zdrowo, panie Terry - szkoda tylko, że naprawdę polubiłam bohaterów na początku tej drogi.