Nie ulega wątpliwości, że Agatha Christie to niekwestionowana królowa kryminałów. Jej twórczość jest jednak dość specyficzna, ponieważ powstała w innym wieku, niż ten, w którym obecnie żyjemy, więc jej powieści różnią się od tych, które zalewają aktualny rynek wydawniczy. Ja jednak uważam, że każdy wielbiciel gatunku, prędzej czy później powinien jednak zapoznać się z dziedzictwem Christie.
Swoją przygodę z książkami Agathy rozpoczęłam, będąc jeszcze nastolatką, a moją pierwszą przeczytaną książką było "Morderstwo w Orient Expressie". Jednak dzisiaj przychodzę do Was z recenzją jej powieściowego debiutu, czyli "Tajemniczej historii w Styles".
Muszę przyznać, że kiedyś miałam już okazję czytać tę książkę, ale kiedy odkryłam te piękne jubileuszowe wydania, nie mogłam się oprzeć i stwierdziłam, że muszę uzbierać całą kolekcję, a co za tym idzie, zrobić sobie reread tych, które czytałam kilkanaście lat temu. Postanowiłam więc zacząć od tej, w której osobliwy detektyw Hercules Poirot pojawia się po raz pierwszy.
I chociaż niewątpliwie "Tajemnicza historia w Styles" nie należy do grona moich ulubionych książek autorstwa Christie, myślę, że trzeba zapoznać się z jej debiutem, aby zrozumieć fenomen jej twórczości oraz zaobserwować progres, jaki poczyniła na przestrzeni lat, przez które tworzyła.
W swoim powieściowym debiucie autorka zabiera nas do starej angielskiej posiadłości mieszczącej się w hrabstwie Essex, gdzie miejsce ma tajemnicze morderstwo. Otóż pewnej nocy Emilia Inglethorp umiera w tajemniczych okolicznościach. Czy była to śmierć z przyczyn naturalnych, czy jednak ktoś pomógł staruszce opuścić ziemski padół? Tego będzie próbował dowieść Herkules Poirot, który zostanie poproszony o przyjrzenie się sprawie przez przebywającego w posiadłości — Arthura Hastingsa.
Największym plusem tej historii nie jest to, jak autorka kręci, co chwile rzucając podejrzenie na kogoś innego, ale sama postać Herkulesa, który bez pomocy dostępnej w dzisiejszych czasach technologii potrafi zdobyć i przeanalizować materiał dowodowy w taki sposób, aby bezbłędnie wskazać mordercę.
Jeżeli natomiast miałabym wskazać to, co najmniej podobało mi się w tej publikacji, to niestety, ale muszę przyznać, że była to postać Hastingsa, który był narratorem całej historii i okropnie mnie w tej roli irytował.
A jakie są Wasze doświadczenia z lekturą książek Agathy Christie? Lubicie, czy uważacie je za przereklamowane?