"Cała ta nieprzystępna skalista wyspa zionęła chłodem, a nisko zawieszone stalowe chmury okrywały cieniem wszystko i wszystkich."
Zaniepokojona rozpaczliwym telefonem od młodszej siostry, Rosemary przybywa na wyspę u wybrzeży stanu Maine, do ośrodka terapeutycznego Halycon Hall. Mówi się, że to miejsce jest przeklęte i lepiej trzymać się od niego z daleka. Pomimo usilnych próśb nie zostaje wpuszczona na teren ośrodka ani nie otrzymuje żadnych informacji. Personel ściśle strzeże swojej prywatności, jak i podopiecznych. Mając jednak w pamięci dramatyczny ton siostry, Rosemary czuje, że coś jest nie tak, więc uparcie stara się dostać do środka. Komuś jednak bardzo zależy, by nie odkryła tajemnic ośrodka i jest gotów na wszystko, by jej przeszkodzić.
Autorka od pierwszych stron kreuje atmosferę niepokoju i niepewności, która gęstnieje wraz z kolejnymi wydarzeniami. Dawny szpital psychiatryczny dla odsyłanych z rodzin kobiet to miejsce, o którym do dziś krążą legendy. Pomimo przekształcenia w popularny ośrodek, w jego murach wciąż tkwi wiele bólu i niezrozumienia.
Przedstawiony na tle niewielkiej społeczności odpowiednio działa na wyobraźnię.
Akcja nieco zwalnia, skupiając się na przeszłości bohaterów. Do głosu dochodzą dawne demony, skrywane lęki i bolesne tajemnice. Poruszyły mnie stopniowo ujawniane wspomnienia i historia Rosemary. Nie dziwi też determinacja, z jaką stara się odnaleźć ...