Fragment powieści: 6. W ruinach.
Bertuczi ukrył się osobą swoją, ale ukryć się nie mógł fakt przybycia jego. Odbyło się ono tak hałaśliwie ! Tylu ludzi o tem wiedziało! Cała ludność Spletu oglądała kawalera oczyma własnemi; słyszała przemowy jego; podziwiała czerwonobrewego Hassan-paszę; była świadkiem zwycięstwa, jakie ten ostatni nad halabardnikami odniósł; widziała sztandar dziwny, złocisty ; widziała Uskoków, — a ze Spletem okolica cała w stosunkach pozostawała, — a w splecką okolicę wkluczoną była i Klissa, twierdza, w której Turcy silną trzymali załogę. Wszystko więc, co się widziało i słyszało w Splecie, rozniosło się wlot i sprawiło wrażenie, jakie sprawić było powinno.
Turcy się zaniepokoili. Wieczorem tego samego dnia, w którym Bertutuczi odprawił uroczyste wylądowanie swoje, z twierdzy wyjechał konno goniec i, co koń wyskoczy, drogą do Sarajewa popędził.
Tą samą drogą do twierdzy dojeżdżała Franczeska. Spotkanie się jej z gońcem było możliwem; lecz — czy się spotkają? Stawiamy zapytanie to, ale nie odpowiadamy na nie, robiąc tę tylko uwagę, że na szans dziesięć, dziewięć przemawiało za tem, że się spotkają, jedna przeciw. Ileż to razy jednakże na loterji losów ta jedna rozstrzyga !