Przed przeczytaniem książki Steve’a słowo wkręceni kojarzyło mi się z przezabawną polską komedią w której zobaczyć można m.in. Pawła Domagałę czy Piotra Adamczyka, oraz piosenką Igora Herbuta z zespołu Lemon. Dziś natomiast po przeczytaniu książki ten wyraz będę odnosić do (w moich oczach słabej) lektury.
JT LeBeau jest autorem kryminałów odnoszącym spore sukcesy na światowym rynku wydawniczym. Nikt nie wie kim on jest, jak wygląda, co jeszcze bardziej przekłada się na sprzedaż. Pewnego dnia Maria Cooper znajduje w szufladzie swojego męża czek na sporą sumę pieniędzy i zaczyna podejrzewać, że to właśnie Paul jest tym sławnym pisarzem. Problem polega na tym, że ktokolwiek próbował odkryć jego tożsamość ginął. Biorąc w ręce tę lekturę narażasz się na poważne niebezpieczeństwo. Jesteś gotowy ponieść to ryzyko?
Wydaje mi się, a nawet jestem pewna tego, że potrafię czytać i mimo moich pierwszych skojarzeń wiedziałam, że nie będę miała do czynienia z komedią kryminalną a raczej z kryminałem podsycanym sensacją. Nawet nie wiecie jaką frajdę sprawił mi opis i perspektywa spędzenia owocnego czasu z tą pozycją. Pewnie będę nudna do bólu, ale po raz kolejny spotkało mnie rozczarowanie. Byłam przekonana, że będę miała do czynienia z zagadką kryminalną stulecia. Towarzyszyło mi przekonanie, że autor uknuł taką intrygę, po rozwiązaniu której nie będę w stanie się podnieść. Po wyjściu z tej historii wyszłam z przekonaniem, że moje zbyt wygórowane oczekiwania zetknęły się z rzeczywistością, co spowodowało, że czuję ogromne rozczarowanie. Zagadka, na której oparta jest fabuła zostaje rozwiązana już połowie. Na szczęście nie przeze mnie, bo przecież nie doczytałabym tej książki do końca, bo już bym nie żyła. Ach… Mam w sobie tak bardzo mieszane uczucia. Autor powieści chciał mnie zrobić w bambuko i intencje miał jak najlepsze, ale tylko i wyłącznie mnie zirytował. Ode mnie 4/10.