Węgierski pisarz i jego żona artystka. Wpadli na pomysł, żeby się osiedlić w Toskanii. Najpierw długo szukali domu i długo i rozwlekle to opisywali nie szczędząc realcji z załatwiania formalności. Potem ten dom kupili i wyremontowali z pomocą okolicznych mieszkańców. Początki były ciężkie, ale gdy już się zaaklimatyzowali, założyli winnicę i żyją tam sobie jak pączki w maśle. Ot i cała treść.
Takich lektur jest wiele. A to ktoś kupił dom w Prowansji, a to w Grecji, czy w Maroku. Mocą tych książek jest wciągnięcie czytelnika w klimat okolicy, opisy przyrody, ludzi, odmiennych zwyczajów, kuchni.
We "Wzgórzach Toskanii" godna uwagi jest tylko część kulinarna. Pozostałe przygody i przeżycia nowych właścicieli kamiennej, stylowej, położonej na wzgórzu posiadłości rozczarowuje. Szerszenie w kominie, zakładanie ogródka, fetiwal w miasteczku, nuuuda. Szkoda czasu, nie poczułam się jakbym tam wpadła choćby na jeden dzień, nie zatęskniłam za podróżą, ani nie pozazdrościłam, że oni tam, a ja tu. Choć Toskanię uwielbiam.
Na pocieszenie kupiłam sobie przez internet butelkę wina z Toskanii z winnicy... Ferenca Mate, z tej winnicy!!! Czekałam tylko cztery dni. Etykietki projektuje Candance Mate, żona autora, artystka.
Książka słaba, wino wyborne.