Fragment: Zaledwie Jędruś doszedł do wieku, w którym bez utrudzenia odbywać mógł marsze, już poznał te wszystkie ciasne, ciemne uliczki, przez które, jakby chyłkiem, jakby uchodząc przed pościgiem, szybko się przebierali, by co rychlej wypaść za miasto i zgubić je co prędzej z oczu. Starzec nie lubił tego miasta ze względu na dręczące go wspomnienia, które czas miniony na pamięć nawodziły. Wieczorną zwłaszcza porą, kiedy pogrążył się w zadumie, rozgrywały się przed jego szeroko rozwartymi oczyma sceny i zdarzenia, które łatwo mógłby był poczytać za odgrywane przez aktorów widowisko, gdyby nie ból, który piersią szarpał i łzę do oczu cisnął, bo wszak nie kto inny, lecz on sam był jednym z grających, był bohaterem sztuki, który działaniem swem wywoływał przeciwdziałanie i stwarzał dramatyczną akcję. Te twarze, te postacie, które wychylały się z cieniów przeszłości, niby obce, niby nigdy nie istniejące a przecież tak dobrze mu znane, żywe, żywą krwią pulsujące, odtwarzały życie żywe, które dawno minęło. Z natężeniem śledził bieg zdarzeń, jakby widział zgoła coś nowego, nieoczekiwanego, zapominając na chwilę, iż sam kiedyś przed laty był rozgrywającej się akcji twórcą i głównym reżyserem