Pamiętam wrzawę, jaka wybuchła po ogłoszeniu przez Filię informacji, że za ich sprawą pojawi się w Polsce książka "Angelfall". Wszyscy byli totalnie zaskoczeni tym, że w debiucie literackim prawniczki Susan Ee występować będą anioły tak odmienne od tych, które znali do tej pory. Ja gdzieś w głębi serca po cichu podśmiewywałam się z tych reakcji, bo w czasach sprzed "Angelfall" ludzie byli święcie przekonani, że tacy są wszyscy aniołowie - współczujący, pomocni i pełni pokory. Tymczasem każdy, kto czytał Apokalipsę Świętego Jana ze zrozumieniem, powinien wiedzieć, że tak naprawdę aniołowie są też mściwymi bestiami, gotowymi na to, by w każdej chwili zabić człowieka na rozkaz Ojca lub wyżej usytuowanych braci (czyt. Archaniołów). Jakby nie patrzeć, nie bez kozery Michała nazywano Generałem Wojsk Niebieskich, a podwładnych Mu aniołów - Żołnierzami. Ludziom po prostu ciężko było pojąć, że wyidealizowany przez ostatnie lata wizerunek tych istot to w dużej mierze bujda na resorach. Dlatego też ucieszyła mnie premiera powieści Susan Ee. Dzięki niej część osób zrozumie, że prawda nie zawsze jest tak piękna, jak ją malują.
Ludzie osadzeni w realiach "Angelfall" wychodzili z założenia, że ze strony ich Aniołów Stróżów nic im nie grozi. Kłopot w tym, że oni wcale nie przybyli na Ziemię, by stróżować. Ich misją było wybicie ludzi co do nogi i opanowanie planety, mówiąc krótko: istny Armageddon. Bardzo szybko pokonują opór i obejmują władzę, a niedobitki ludzkości kryją się w ruinach. Na ulicach grasują gangi, brakuje jedzenia i podstawowych artykułów. Całkowita zagłada wydaje się być tylko kwestią czasu. Anioły są potężne i nic nie może się z nimi równać. Tam, gdzie znajdują się najeźdźcy, muszą jednak być i rebelianci, którym nie podoba się nowy świat opanowany przez istoty nie z tego świata. Nie wszyscy ludzie są bierni. Taką buntowniczką jest Penryn, która wraz z obłąkaną matką i niepełnosprawną siostrą Paige nie poddaje się tyranii wroga. Dziewczyna żyje w ciężkich czasach, ale wytrwale walczy o każdy kolejny dzień. Choć motywy jej postępowania są godne podziwu, to jednak ona sama, jako bohaterka, wypada strasznie blado. Jest nienaturalna i tworzy dystans między sobą a czytelnikiem - jestem ogromnie zawiedziona tak wykreowaną główną postacią.
Życie Penryn przewraca się do góry nogami w momencie, gdy aniołowie porywają jej siostrę, a ona rozdziela się z matką i spotyka na swej drodze anioła pozbawionego skrzydeł. Już sam splot tych wydarzeń wydaje się absurdalny - za dużo zbiegów okoliczności jak na jedną osobę. Pomijając jednak okoliczności, w jakich spotkali się Penryn i Raffe, trzeba przyznać, że "Angelfall" jest przyjemnie napisaną powieścią z wątkiem postapokaliptycznym. Czyta się ją dość szybko, choć akcja nie powala tempem i człapie równomiernie od początku do końca. I w sumie, patrząc na fabułę z dystansu, skłamałabym, mówiąc o mnogości wydarzeń. Tak naprawdę niewiele się dzieje, a przygody Penryn i Raffego sprowadzają się do nudnawej podróży do siedliska aniołów, urozmaiconej od czasu do czasu jakąś potyczką lub spotkaniem. I choć na początku byłam pewna, że nie może być gorszej postaci od Penryn, okazało się, że owszem - może, a jest nią Raffe. Kochani, ten anioł jest tak bezpłciowy i pozbawiony ikry, że aż żal tyłek ściska!
Ale nie zrozumcie mnie źle - "Angelfall" to naprawdę ciekawa powieść! Wizja końca świata, za który odpowiedzialne są istoty pierwotnie mające nas chronić, to niezwykle fascynująca kreacja. Rozbieżność z tym, o czym czytamy zazwyczaj, widoczna jest w fabule na każdym kroku. W tej książce nie ma miejsca na szczęście i happy endy, ponieważ liczy się wyłącznie przetrwanie gatunku. To brutalna walka, w której przeciwnik ma przewagę, a świat, zamiast pomóc, dodatkowo rzuca wszystkim kłody pod nogi. Rzadko kiedy spotykam na swej drodze tak ponure i smutne historie, kompletnie wyzbyte ze wszystkiego, co dobre. Wyprute z pozytywnych emocji. Człowiek, gdy czyta tę powieść, odczuwa dziwną melancholię, a mimo to lektura go wciąga. Tak było ze mną i myślę, że byłoby i z Wami, o ile zdecydowalibyście się wreszcie na lekturę tej niezwykle przejmującej książki.
Myślę, że dobrze będzie, jeśli sprawdzicie na własnej skórze, czy książka Wam odpowiada. Ja w "Angelfall" znalazłam masę nieścisłości i wad, ale mimo wszystko przeczytałam tę historię z dużym zainteresowaniem, ba, nawet swego rodzaju zafascynowaniem. Najprościej mówiąc, uważam, że Susan Ee mogła ją dużo lepiej napisać i bardziej się postarać w kwestii bohaterów. Również tempo i rozwój akcji wołają, o ironio, o pomstę do Nieba, ale mam cichą nadzieję, że w kolejnych tomach ulegnie to poprawie. Pod koniec było już trochę lepiej, bo zarówno finał losów Paige jest dość zaskakujący, jak i prawda o pochodzeniu i przeszłości Raffego, co może sugerować, że autorka może w końcu rozwinie skrzydła. Oby ich szybko nie straciła...
Ocena: 4/6