To jest opowieść o czymś, co się nie wydarzyło, ale wydarzyć mogło i w gruncie rzeczy dalej może, jeśli zdrowy rozsądek ustąpi źle rozumianej politycznej poprawności.
Jest rok 2015. Iracki szejk, a zarazem lider organizacji terrorystycznej marzy o podbiciu Europy i stworzeniu w niej kalifatu. Wykorzystuje do tego rzekę wędrujących na Stary Kontynent uchodźców, migrantów ekonomicznych i gotowych na śmierć bojowników. Zaczyna się od zorganizowanych w kilku europejskich stolicach, w tym w Warszawie, krwawych zamachów, a potem masowych zamieszek, wreszcie regularnych walk z policją i wojskiem.
Jakby tego było mało, przez Europę ma przejechać pociąg z odpadami radioaktywnymi, zmierzającymi z Wielkiej Brytanii do Rosji. Terroryści chcą go przejąć, a Putin wraz z pewnym ambitnym generałem urządzają gigantyczne manewry, zamierzając wkroczyć do Europy „z braterską pomocą”.
Ogromnie jestem ciekaw, czy tę książkę przeczyta Agnieszka Holland i zaduma się nad tym, czy nie nakręciłaby „Zielonej granicy” nieco inaczej. Bo choć o dawnym haśle „refugees welcome” mało już kto pamięta, islamscy migranci nie ustają w wysiłkach, by dotrzeć do zachodniej Europy. Problem z nimi polega na tym, że nie sposób rozpoznać, kto jest faktycznym uchodźcą, gotowym zaaklimatyzować się w zupełnie innych warunkach kulturowych i zintegrować ze społeczeństwem kraju-gospodarza, kto jest migrantem ekonomicznym, stroniącym od wszelkiej pracy i liczącym wyłącznie na socjal, a kto zakonspirowanym, gotowym na śmierć radykalnym dżihadystą.
Dosłownie na dniach czytałem w polskich portalach utyskiwania na to, że rząd Tuska kontynuuje na granicy z Białorusią politykę pushbacków i ściąganych tam przez Łukaszenkę nielegalnych migrantów konsekwentnie do Polski nie wpuszcza. Czytałem oksymorony typu „szczelna granica i człowieczeństwo”. Jestem pozytywnie zaskoczony polityką władz rządzących Polską po ostatnich wyborach. Zgadzam się mianowicie z Piotrem Kościelnym, że bezpieczeństwo obywateli musi mieć absolutny priorytet, a witanie w Europie muzułmanów kwiatami to zwyczajna głupota.
Gdyby kultury i religie umiały żyć w zgodzie, razem, obok siebie, gdyby przybysze z Bliskiego Wchodu i Afryki naprawdę chcieli żyć tak jak Europejczycy, sam zapewne byłbym zwolennikiem kontrolowanego i umiarkowanego, ale jednak otwierania im drogi do bezpieczeństwa i dobrobytu. Nie tylko jednak jestem przekonany, ale wręcz wiem, że taka symbioza nie jest możliwa. Wiem też, że o ile „niewierni” nie mają zamiaru podbijać krajów arabskich, o tyle w niejednej arabskiej głowie kiełkują nie od dziś myśli o podboju reszty świata i zaprowadzeniu tam własnych porządków.
„Tranzyt” Piotra Kościelnego jest przestrogą dla tych wszystkich, którzy wciąż nie rozumieją, że Europa Zachodnia, do której od pewnego czasu należy też Polska, nie jest dobrem danym nam raz na zawsze. Że na Bliskim Wschodzie i na całkiem bliskim Wschodzie nie brak wpływowych ludzi, którym spokój i dobrobyt w Europie spędza sen z powiek. Co prawda nie zgadzam się z Kościelnym, że najwięcej niezrozumienia tego stanu rzeczy wykazują lewacy i feministki, ale uważam, że dla każdego człowieka jest miejsce na Ziemi – ale tam, gdzie się urodził i wychował, niekoniecznie zaś gdzie indziej, gdzie go po prostu nie chcą, jeśli nie chce lub nie umie się dostosować.
A oprócz przestrogi i political fiction jest tu też sporo walk, sporo krwi i momentów sensacyjnych. W sumie – bardzo solidnie napisana książka, warta lektury i refleksji, wciągająca i dostarczająca także dobrej rozrywki.