,,– Jak to jest, żyć trzysta lat? – pyta chłopak.
Dziewczyna w odpowiedzi się uśmiecha.
– Tak samo, jak żyć rok. Sekunda po sekundzie."
Piszę recenzję. Słowa znikają, tak jakby nigdy nie istniały. Tak jakbym nie napisała niczego o tej książce, a napisałam wiele, ale... Po prostu nie wiem, jak wyrazić to jak ujęła mnie jej prostota, a znaczenie. Coś pięknego, czego nie oczekiwałam, bo wiem że wielu zawiodła, lecz nie mnie. Zostawiła po sobie coś niezwykłego, czego nie potrafię wyrazić słowami. Pierwszy raz mam taki problem z napisaniem recenzji, że nie wiem, jak przekazać wszystko co chcę i w dodatku bezspoilerowo.
Melancholia. Tym jednym słowem mogłabym opisać tę książkę, ale czy wtedy zachęciłabym Was do jej przeczytania? No, nie wiem!
Gdybym rok temu poznała historię Addie myślę, że zawiodłabym się po tylu zachwytach. Nie zrozumiałabym jej sensu. A poza tym zauważyłam, że na jej przeczytanie musi przyjść odpowiedni moment by wszystko zrozumieć. Teraz nadszedł i jestem po lekturze.
Została napisana pięknym, barwnym językiem. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Victorii Schwab, które uważam za udane. Styl pisania autorki bardzo mnie urzekł. Wbrew innym opiniom opisy wcale nie były za długie. Z miłą chęcią je czytałam nawet po dwa razy. Czytając, odczuwałam mnóstwo emocji. Smutek, żal, przelotne chwile szczęścia. Melancholię i wszechogarniający spokój. Piękne emocje zapisane na 612 stronach. Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że tak zakocham się w opisach, świetnie opisanych emocjach w powieści nigdy bym nie uwierzyła, ale jednak wszystko jest możliwe.
Łączenie przeszłości z teraźniejszością wyszło znakomicie! W ten sposób mogłam lepiej poznać, a także zrozumieć Addie, która była bohaterką bardzo ciekawą. Silną. Odważną, a nawet niepowstrzymaną. Ostatnio miałam niesamowicie trudny czas, a lektura tej pozycji dodała mi siły i otuchy. Tak, pokazała mi, że życie nie jest łatwe ani nic. Ale warto dla tych dobrych momentów. Bo po burzy przychodzi słońce. Może nie zawsze, ale kiedyś przyjdzie. Tak jak dla naszej Addie.
,,Spędziła ten rok związana warunkami umowy, zmuszona, by cierpieć, lecz nie umierać, czuć głód, ale nie chudnąć, pragnąć, ale nie usychać. Każda chwila odcisnęła się w jej pamięci, lecz ona sama znika ze wspomnień innych, jeśli choć na chwilę zniknie z widoku. Wystarczy najmniejszy bodziec, zamknięte drzwi, chwila snu. Nie może pozostawić znaku w niczyim umyśle ani na żadnym przedmiocie"
Addie niby niewidzialna, ale jednak widzialna. Co z tego, że o niej zapominali. Wspomnienia i tak zostają gdzieś zakorzenione w nas. Nawet jeśli zapominamy. Ślad pozostawiony na osobie pozostaje. Nawet maluteńki. A Addie zostawiała ich wiele. Nawet na obrazach, dziełach sztuki. Ona tak bardzo chciała, żeby świat ją pamiętał i pamięta, gdzieś w głębi duszy. Każdy, kogo spotkała, z kim rozmawiała. To była jedna z silnych bohaterek, o czym już wspominałam. Wiem, powtarzam się. Nie poddawała się. Igrała z ciemnością. Była silna i odważna. Przeżyła trzysta lat. Sama. Czasami bezsilna. Czasami bezradna. Za to ją podziwiam. Ja nie wiem, czy tyle bym wytrwała. Z pewnością niejeden raz chciała oddać cieniowi duszę, ale tego nie zrobiła, bo bardziej od śmierci pragnęła żyć.
Henry. Widzialny, a może jednak niewidzialny? Rozumiałam go. Czasami nawet do bólu. Czasami czuję podobnie. Czasami też czuję tę bezsilność. Zrozumiałam dlaczego postąpił tak, a nie inaczej. Był taką ludzką postacią, że potrafiłam go zrozumieć.
Luc. Jego perspektywy bardzo mi brakowało. Chciałabym wiedzieć jak on to widział. Żałuję, że autorka nie dopisała jego punktu widzenia. Od początku mnie intrygował. Nie wiem czy wiecie, ale... Uwielbiam czarne charaktery i w tym przypadku było tak samo. Był istotą mroku, więc jego postępowanie mnie nie zaskoczyło. Robił to co musiał. Co uważał za słuszne. W tym zawiniła trochę Addie, która bezspoilerowo pisząc przesadzała w osądzaniu go o tę umowę. To nie jego wina, że nie zapytała go jak dostanie wolność, a on zrobił co chciał. W końcu był mrokiem, a ona światłem.
Czytać o nich mogłabym bez końca. Autorka przedstawiła każdego bohatera tak ludzko, tak prawdziwie i adekwatnie do jego postaci. Ogromnie mi się to podobało. Było w tej książce coś niezwykłego, co mnie do niej przyciągało, gdy nie czytałam. Dużo o niej myślałam i mam mnóstwo przemyśleń. Gdy nadszedł koniec byłam zaskoczona. Spodziewałam się, czegoś innego, a dostałam coś innego. Co początkowo bardzo mnie rozczarowało, ale po długich przemyśleniach, zrozumiałam, że lepszego zakończenia nie mogło być.
Niewidzialne życie Addie LaRue to niezwykła historia zapadająca w pamięć z wieloma pięknymi prawdami. O dziewczynie, która chciała żyć. O cieniu, który myślał, że kochał. O chłopaku, który chciał umrzeć. O pragnieniach pochodzących od serca. O tym za czym gonimy. Codziennie. Nie zdając sobie z tego sprawy. O niskim poczuciu wartości. O kompleksach. O tym co nas boli. O życiu i śmierci. Tego co przeżyłam, czytając nie da się opisać słowami, trzeba ją po prostu przeczytać. Trzeba. Ale w odpowiednim czasie. Niewidzialne życie Addie LaRue było tym, co potrzebowałam przeczytać w życiu. Cieszę się, że taka powstała.
Addie, pamiętam Cię i nigdy nie zapomnę🌸 Kiedyś wrócę do twojej historii, bo jest tego warta.