Beaty Pawlikowskiej chyba nie trzeba przedstawiać. Po Wojciechu Cejrowskim jest najbardziej znaną polską podróżniczką udzielającą się zarówno w radio, telewizji oraz książkach. Oprócz podróży uwielbia pisanie, dlatego wydała już około kilkudziesięciu książek. Blondynka na Jawie to jej najnowsza pozycja podróżnicza, w której opisuje co ciekawego przeżyła w Indonezji.
A działo się wiele, oj działo! Autorka wiele razy podkreśla, że nie lubi standardowych turystycznych wycieczek, podczas których możemy pławić się w luksusach (większych lub mniejszych), jesteśmy wszędzie dowożeni przez autobusy jak paczka przez listonosza, mamy pod dostatkiem jedzenia, prysznice, plażę, internet i inne wygody. A ona nie lubi czegoś takiego. Uwielbia samotność, inni ludzie, "nietubylcy", wręcz przeszkadzają jej w odkrywaniu innych kultur, podziwianiu piękna natury. Jej wyprawy są szalone, często niebezpieczne i tak naprawdę nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień. Pawlikowska wykazuje się przy tym ogromną odwagą, bo czy każdy z nas miałby w sobie tyle siły, by w ten sposób podróżować?
"Tak lubię najbardziej. W męskiej koszuli, krótkich spodenkach, w słońcu i deszczu, kurzu i znoju, śpię w zwykłych hotelach dla tubylców, podróżuję razem z nimi zatłoczonymi minibusami i najtańszą klasą pociągu, jem na ulicy w przydrożnym barze, smakuję i doświadczam wszystkiego tak mocno i intensywnie, jak to tylko możliwe."
Muszę powiedzieć jeszcze o tym co rzuca się w oczy zanim zaczniemy czytanie. Książka wykonana jest w cudowny sposób, ma twardą oprawę, kartki wykonane są ze śliskiego papieru, a w środku... w środku jest TYLE zdjęć, że trudno je zliczyć. Przede wszystkim są to fotografie zwykłych ludzi wykonujących swe codzienne prace. Ich autorką jest sama Beata Pawlikowska. Mają one niesamowity klimat, który sprawia, że chciałabym znaleźć się w miejscach o których opowiada, ponieważ łączą się one bezpośrednio z tym, gdzie była.
Na szczęście nie jest to album podróżniczy; mamy tu o wiele więcej tekstu niż zdjęć. Moim zdaniem Pawlikowska ma talent do opowiadania, potrafi nawet najzwyklejszą rzecz, zjawisko, sytuację opisać w barwny sposób, który sprawia, że w głowie układa mi się obraz tego, co przeżywa. Książka pełna jest zabawnych sytuacji podczas których śmiałam się, szczególnie poprawiały mi humor jej przekomarzanki słowne z Francuzem Julienem, którego spotkała w drodze do wioski Cemoro Lawang. Nie brak też tu rozważań wręcz filozoficznych, podczas których rozważała sens istnienia wielu rzeczy, które człowiek wymyślił i które jej zdaniem nie są do końca trafne. Stąd też w Blondynce na Jawie nie brakuje wielu przepięknych sentencji, które idealnie nadają się do zacytowania.
"Bo najbardziej męczące na świecie jest lenistwo. Uwierzcie mi. im więcej odpoczywasz, siedzisz i jesz, tym mniej masz chęci do życia i siły, żeby cokolwiek ze sobą zrobić."
Przyznaję, że książka ta to moje pierwsze spotkanie z literaturą podróżniczą, dlatego nie mam porównania z innymi tego typu pozycjami. Ale wiem na pewno, że nie było ostatnim. Jestem zdziwiona, że mnie nie zanudziła i że tak mi się podobała. Beata Pawlikowska pokazała mi cudowny, a zarazem inny świat, kulturę, zwyczaje i obyczaje. Za jej pośrednictwem poznałam wiele interesujących osób i dowiedziałam, często dziwnych informacji na temat mieszkańców Indonezji. Ciekawa jestem tylko, jak podróżnik z innego kraju, który nie leży w Europie, opisałby Polskę i naszą kulturę, nasze podejście do świata. To byłoby na pewno ciekawe doświadczenie i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się poznać inny punkt widzenia niż nasz.